Page 448 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 448

szrapnela, rana nie jest jednak poważna i Anton nie ma zamiaru wracać, dopóki
           walka nie zostanie wygrana. Binele przygryza usta. „On tam zginie. Już nigdy go
           nie zobaczę” – myśli.
             Bierze się w garść. Nie będzie wpadać w histerię. Nikomu nic do tego, co
           dzieje się w jej sercu. Musi zejść do swojego mieszkania, do Jankewa i dzieci.
           Musi znaleźć pracę. Musi być silna i wypełniać swoje obowiązki.
             – Ciężko ci na sercu, że tak wzdychasz? – słyszy, jak Szaja pyta. – Czy coś
           się, nie daj Boże, stało?
             – Wiesz przecież, co się stało – odpowiada i wkłada list do torebki. – Nie
           mogę znaleźć pracy. Już dwa tygodnie, odkąd Jankew pozostaje bez zajęcia.
             – Nie martw się, Bóg dopomoże – odpowiada jej krótko.
             Binele wychodzi z mieszkania i powtarza do siebie: „Nie martw się, Bóg
           dopomoże…”, po czym schodząc powoli po schodach, zaczyna mówić modlitew-
           nym szeptem: „Boże, pomóż Antonowi, proszę Cię… Nie wierzę w Ciebie, Boże,
           ale błagam Cię, pomóż mu. On potrzebuje pomocy. My wszyscy potrzebujemy
           pomocy. Coś strasznego może, nie daj Boże, nadciągnąć stamtąd, gdzie jest
           Anton. Czarne chmury mogą, Boże uchowaj, zawisnąć nad naszymi głowami.
           Anton i ci, którzy walczą razem z nim, nie będą mogli tego powstrzymać”. Zaraz
           jednak mówi do siebie z gorzkim uśmiechem, podczas gdy łzy dławią ją w gardle:
           „Bóg nie czytuje gazet…”. Zatrzymuje się i ociera twarz.
             Binele znajduje koniec końców pracę w fabryce tekstylnej, jednak nie pracuje
           tam długo. Kiedy tylko Jankew dostaje posadę w koszernej restauracji Feldmana
           przy ulicy Piotrowskiej, Binele rezygnuje z pracy. Odkąd ich pierwsze dziecko
           przyszło na świat, oboje z Jankewem są przekonani, iż jej najważniejszym obo-
           wiązkiem jest opieka nad dziećmi i że to, co ma im do oferowania, jest bezcenne
           i warte wszelkich poświęceń. Nie widzi sensu w posiadaniu dzieci, jeśli nie byłaby
           w stanie stworzyć im domu, zajmować się nimi, wychowywać, wspierać je i być
           z nich dumną.
             Koszerna restauracja Feldmana znajduje się w głębi hałaśliwego podwórza
           pełnego małych sklepików, składów, fabryczek, a także dzieci i żebraków. Wszel-
           kiego rodzaju kuglarze, akrobaci i śpiewacy uliczni występują tu bez przerwy,
           żeby zarobić na kawałek chleba. Sama restauracja stanowi wysepkę spokoju
           pośród morza brudu i nędzy. Wewnątrz jest czysto, przytulnie i panuje tu swoj-
           ska, przyjemna atmosfera. Właściciele, pan Feldman i jego syn, który zarządza
           interesem, są ludźmi tradycyjnego pokroju. Są to postawni mężczyźni, dumni
           i majestatyczni. Obaj noszą czyste, atłasowe kapoty, a na głowach białe jarmułki.
           Są wielkimi filantropami i przed stolikiem kasowym młodego pana Feldmana
           przepływa codziennie niekończący się strumień przedstawicieli różnego rodzaju
           organizacji dobroczynnych.
             Wszyscy kelnerzy w tej restauracji są podobnie jak Jankew łysiejącymi lub ły-
           symi głowami rodzin w średnim wieku. Jankew zamienia perukę na białą jarmułkę,
    446    a swoje imię na przydomek Maks. Młody pan Feldman daje się trochę ponosić
   443   444   445   446   447   448   449   450   451   452   453