Page 442 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 442
– Chodźcie, dzieci! – woła, wypuściwszy nas w końcu z objęć i z taką samą
niesłychaną swobodą chwyta nas za ręce. – Prowadźcie mnie do waszego ojca!
Na ulicy jest wietrznie. Obcy wyciąga z kieszeni granatowy beret i wkłada go
na bakier, według francuskiej mody. Potem wciąga nas do bramy i zapala fajkę.
Gdy wychodzimy z powrotem na ulicę, wiatr nawiewa dym z jego ust prosto w moją
twarz. Dostrzega, że się krzywię i wyjaśnia zachrypniętym, roześmianym głosem:
– W Bocianach żył kabalista, reb Sender, który palił fajkę i używał jej jako
symbolu, mówiąc o kolosalnie ważnych sprawach. Opowiedział mi o tym wasz
rodzony ojciec, nie krzyw się więc, mademoiselle, bo wdychasz właśnie wielkie
tajemnice prosto z moich ust. – To jest pierwsza lekcja, jakiej mi udzielasz,
Abraszo, i wcale mi się nie podoba.
W drodze do domu nie przestajesz pomrukiwać pod nosem jak wariat i przyglą-
dać się Wierce i mnie, ciągnąc nas równocześnie naprzód z taką siłą, że jesteśmy
zmuszone podbiegać, by dotrzymać Ci kroku. Zasypujesz nas tysiącem pytań.
Na część z nich Wierka próbuje w dowcipny sposób odpowiedzieć, podczas gdy
ja powstrzymuję się od otworzenia ust. Nagle Wierka przypomina sobie, że tata
musi być już w pracy i wszyscy troje zawracamy, ruszając w stronę Tabarinu.
Nie znoszę przychodzić do miejsc, w których pracuje tata, zwłaszcza do
Tabarinu. Nie chcę widzieć, jak tańczy między stolikami z tacą pełną szkła na
jednej dłoni, a drugą ukradkiem obmacuje spoconą głowę, by się upewnić, czy
nie spadnie mu zaraz peruka. Nienawidzę, kiedy służalczo zgina się i kłania przed
gośćmi, i jak z tępym wyrazem twarzy zgarnia napiwki zostawione dla niego na
stolikach. Nieraz przyglądam się, jak to robi. Często, późnymi wieczorami, gdy
bardzo za nim tęsknię, biegnę do Tabarinu i zaglądam do środka przez okno,
którego nie zasłonięto do końca ciężką kotarą. Nigdy nie wchodzę do wewnątrz
i teraz też nie mam zamiaru tego zrobić. Kiedy moja niechęć do tego, by Ci
towarzyszyć, Abraszo, dosięga szczytu, wyrywam się z Twojej ręki, macham na
pożegnanie do Ciebie oraz Wierki, i uciekam. W ten sposób przepuszczam okazję
bycia świadkiem Twojego spotkania z tatą.
Następnego dnia tata po raz pierwszy przychodzi do naszego gimnazjum.
Podobnie jak ja nie znoszę bywać w miejscach, gdzie tata pracuje, tak on nie
cierpi pojawiać się w instytucjach, w których uczą się jego córki. Pomimo wielkiego
entuzjazmu, z jakim odnosi się do mojej nauki baletu, nawet na występy w szkole
tańca chodzi jak Żyd zmuszony pójść na gojskie wesele. Darzy te instytucje tak
ogromnym szacunkiem, iż czuje się niegodny przebywania w ich murach. Tym
razem jednak zachodzi do naszego gimnazjum, by podczas przerwy po raz drugi
spotkać się z Tobą.
W następny poniedziałek, który jest wolnym dniem taty, przychodzisz do na-
szego domu na kolację. Witasz się z mamą, całując ją tak samo serdecznie, jak
wcześniej całowałeś na powitanie jej córki. Prawie nie pamiętasz jej z Bocianów,
lecz ona pamięta Ciebie dobrze. Jemy kolację i gapimy się na Ciebie. Zdajesz
440 się zapełniać sobą cały pokój. Dziwnie jest gościć profesora gimnazjum u siebie