Page 432 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 432

– To jest mój adres w Belgii – powiedział. – Jeśli zdarzy ci się kiedyś tam być…
             Spojrzała na kartkę.
             – Mieszka pan wciąż w Ostendzie, doktorze?
             – Tak, nad brzegiem morza.
             – Nigdy nie widziałam morza.
             Wypisał zwolnienie z lazaretu i wręczył jej.
             – Ja również opuszczam Bergen-Belsen – powiedział sucho.
             Serce w niej zamarło. Coś ścisnęło ją za gardło. Po chwili milczenia zdołała
           zapytać:
             – Żeby szukać matki?
             – Nie. Zaprzestałem poszukiwań. Gdyby przeżyła, odezwałaby się już do mnie.
           Wracam do Belgii, by kontynuować moje studia. – Podał jej dłoń. – To znaczy…
           że czas się pożegnać.
             – Już teraz?
             Milcząc, długo trzymał jej dłoń w swojej, jak gdyby żal było mu ją puścić.
             – Życzę ci wszystkiego dobrego… wszystkiego dobrego. Życzę ci szczęścia.
             Spojrzała na niego dużymi, szklistymi oczami. Szczęście? To słowo brzmiało
           dziwacznie.
             – Ale moje serce tak bardzo boli, doktorze.
             Teraz przyszła jego kolej, by się zaczerwienić.
             – Żałuję, ale na ten rodzaj bólu serca nie ma żadnego lekarstwa. – Puścił jej
           dłoń, machnął ręką na pożegnanie i ruszył w stronę drzwi. Na progu odwrócił się.
             – Adieu! – zawołał ochrypłym głosem. – I pamiętaj, jeśli zdarzy ci się kiedyś
           być w Belgii… – dodał i wybiegł z pokoju.
             Stłumiony krzyk wyrwał się spomiędzy jej zaciśniętych ust. Jego zniknięcie
           zabolało ją jak niespodziewane cięcie nożem. Zapomniała podziękować mu za
           wszystko, co dla niej zrobił. Nade wszystko jednak nie mogła sobie wyobrazić,
           że już nigdy go nie zobaczy. Rozstanie się było rodzajem śmierci, a śmierć wciąż
           była dla niej czymś nie do pojęcia.

                                           *

             Balcia i Malka przyprowadziły Miriam z powrotem do pokoiku w bloku 88, który
           niewiele się różnił od jej szpitalnego pokoju. Posadziły ją przy oknie i zaczęły się
           wokół niej krzątać. Ledwo co zdążyła rozejrzeć się dookoła, kiedy dwaj chłopcy
           w pasiakach weszli do środka. Jeden z nich trzymał w ręce wysłużoną walizę.
           Postawił ją na ławce obok stołu, jak gdyby dotarł do celu podróży.
             – My już kiedyś tu byliśmy – odezwał się do Balci bez zbędnych wstępów.
           – Pamiętasz nas? Ja jestem Gelbart, a on nazywa się Goldman – wskazał na
           swojego towarzysza. – Włóczymy się po Niemczech, on i ja. Może chciałabyś
           skosztować trochę miodu? Czy dałabyś nam łyk wody? Objedliśmy się miodem
    430    i dostaliśmy biegunki. – Patrzył tylko na Balcię, jakby nikogo innego w pokoju nie
   427   428   429   430   431   432   433   434   435   436   437