Page 430 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 430

– Co to ma znaczyć, doktorze?
             Zdawał się zapomnieć o intymności chwil, które spędzili razem przy oglądaniu
           sztucznych ogni. Nie reagował na to, że zwraca się do niego na pan.
             – To, przez co przeszłaś w kacecie, hamuje cię.
             – Skąd pan wie, przez co przeszłam w kacecie? – Zirytowała się. – Pan
           przecież nigdy tam nie był.
             – Ja nie, ale moja matka była.
             – No to co? Czy przez to jest pan mądrzejszy?
             – Czy uważasz, że utrata matki sprawia mi mniej bólu, niż strata twojej
           sprawia tobie?
             – Nie wie pan, o czym pan mówi, doktorze. Straciłam moją matkę razem
           z całym światem!
             – Kiedy traci się matkę, traci się cały świat.
             – Dobrze pan wie, o jakim świecie mówię.
             Pokiwał głową, jak gdyby przyznawał rację jej niemądrym słowom. Był tak
           samo zirytowany jak ona i to nie było dobre. On jest lekarzem. Powinien mieć
           stalowe nerwy i dawać jej wsparcie, uspokajać. Jednak ostatnio nie zacho-
           wuje się jak lekarz. Jest blady i wychudzony. Wygląda okropnie, choć równo-
           cześnie bardzo pociągająco z tym swoim skupionym, zatroskanym wyrazem
           twarzy. Promieniuje z niego swojskie, niekrępujące piękno, które zmiękcza
           serce. Nie zachowuje się wprawdzie jak lekarz, ale troszczy się o nią. Troszczy
           się prawdziwie! I to już od mglistych dni jej gorączkowych halucynacji. Powinna
           więc może wybaczyć mu, że jest kimś postronnym i nie należy do plemienia
           kacetników. Musi mu to wybaczyć ze względu na fakt, że ją zauważył, że nie
           widzi w niej numeru, tylko człowieka z własną twarzą. I może jego dzisiejsza
           skwaszona mina nie ma żadnego związku z żałosnym stanem, w jakim ona się
           znajduje? Może dręczą go jego własne wspomnienia, a może po prostu boli
           go ząb albo brzuch?
             – Wypisze mnie pan dzisiaj, prawda? – zapytała niepewnie.
             – Nie, jeszcze nie dzisiaj. Poczekamy jeszcze trochę…
             Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której unikali swoich spojrzeń. Nagle
           Miriam, jak gdyby było jej już i tak wszystko jedno, zdecydowanym ruchem pod-
           niosła się na łokciach.
             – Ale doktorze, niech pan mi powie tylko jedną rzecz… – W końcu była go-
           towa zadać mu pytanie o to, co miała nieustannie gdzieś w tyle głowy, odkąd
           odzyskała przytomność po tyfusie, a o czym do tej pory nie ośmieliła się słowem
           napomknąć, o czym nie odważyła się nawet otwarcie myśleć. – Niech mi pan
           powie prawdę… – Coś ścisnęło ją w gardle i rozkaszlała się. – Niech pan mi
           powie… Czy będę mogła znowu… kiedykolwiek… tańczyć?
             Jego zmrużone oczy rozwarły się szeroko. Patrzył na nią z ogromnym zdu-
           mieniem, jak gdyby spodziewał się każdego pytania, oprócz tego. Szeroki, pro-
    428    stoduszny uśmiech rozlał się nagle po jego twarzy.
   425   426   427   428   429   430   431   432   433   434   435