Page 423 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 423
Mama obiecuje nam solennie jedną rzecz: jak tylko uda się jej i tacie za-
oszczędzić sto złotych, zgodzi się na zakup radia, jednak pod warunkiem, że
przestanę być taką złą uczennicą. Cała rodzina przejmuje się moimi słabymi
wynikami w szkole, nawet Noniek, który jest najlepszym uczniem drugiej klasy.
Tylko tata pociesza ich wszystkich i mówi:
– Ale Miriam będzie za to wielką tancerką! – Mama patrzy na niego sceptycznie
i potrząsa głową. – Tak, u niej iskra boża znajduje się w nogach.
Kiedy Sorka Fidler przychodzi do mnie do domu, mama żali się przed nią,
że nie chcę odrabiać lekcji. Sorka przyznaje jej rację i też gniewa się na mnie
z powodu mojego skandalicznego zachowania w klasie. Ona sama nigdy nie
zachowuje się źle w szkole. Jest stateczną, pilną uczennicą, i dybuk wstępuje
w nią dopiero po lekcjach. Jak więc mogę otworzyć przed nią serce?
Moje czoło robi się chropawe jak tarka. Nie mogę dłużej wytrzymać i mówię
sobie: „Nie jestem już smarkata” – po czym ruszam sama do doktora.
Po raz pierwszy w życiu idę sama do ambulatorium kasy chorych. Poczekalnia
jest pełna chorych, jęczących i stękających dorosłych oraz dzieci. Skądś dobiega
odgłos borującego aparatu dentystycznego, przyczyniając się swoim brzęcze-
niem do ogólnego zgiełku. Czekam długie godziny, zanim zostaję wpuszczona
do gabinetu lekarskiego. Doktor, chudy i blady mężczyzna w białym fartuchu,
wygląda jak ksiądz, albo raczej jak chodzący i mówiący trup księdza. Na łysej
głowie ma metalową obręcz z przymocowanym na przodzie lusterkiem, przypo-
minającą tonsurę.
– Co cię boli? – pyta. Nawet na mnie nie spojrzy, tylko zapisuje coś w pliku
papierów leżących na biurku.
– Nic – odpowiadam, usiłując powstrzymać walenie serca. – Przyszłam
z powodu pryszczy.
– Jakich pryszczy?
– Mam pryszcze.
– Gdzie? – Wciąż ze wzrokiem utkwionym w papierach rozkazuje: – Rozbierz
się!
Z determinacją samobójcy przezwyciężam wstydliwość i zmuszam zdrętwiałe
palce, by wpełzły pod guziki sukienki i rozpięły ją. Doktor odrywa w końcu wzrok
od stosu papierów, wstaje od stołu i przygląda mi się, nakazując mi obrócić się
w jedną i drugą stronę.
– Nie widzę żadnych pryszczy – mówi.
– Na twarzy – wyjąkuję bez tchu.
Rzuca pierwsze i jedyne spojrzenie na moją twarz, po czym zaczyna krzyczeć
niczym gniewny prorok, wymachując ręką z wyciągniętym wskazującym palcem,
jakby gotów był mnie nią zabić.
– Wynoś się! – Kipi ze złości. – Jak śmiesz przychodzić do mnie z takimi
idiotyzmami? Widziałaś tłum na zewnątrz w poczekalni czy jesteś ślepa? Wynoś
się stąd! Wynocha, w tej chwili! 421