Page 420 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 420

i męskości. Jestem gotowa zakochać się w każdym chłopcu, który wie trochę
           więcej ode mnie. Dlatego też – chociaż głęboko w sercu jestem zakochana w paru
           nauczycielach, a zwłaszcza w Mendlu Sznajderze – zakochuję się po uszy w Lolku
           Śpiewaku. On odwzajemnia moje uczucia i podczas maszerowania po mieście
           rzadko oddalamy się od siebie. Z podziwem przysłuchuję się jego tłumaczeniom
           z łaciny. Dzięki Lolkowi pomniki nabierają dla mnie podwójnej wartości.
             Jak zwykle, kiedy widzę coś pięknego, co cieszy moje oczy, pragnę mieć to
           dla siebie. Kiedy zwiedzamy muzeum sztuki, każdy obraz, który mi się podoba,
           wzbudza we mnie chęć posiadania go na wyłączną własność w moim domu.
           Jednak impuls, by coś sobie przywłaszczyć, znajduje się już pod silną kontrolą
           mojego sumienia. Lolek Śpiewak stoi obok mnie. Najwyraźniej nie przeszkadzają
           mu pryszcze na mojej twarzy. Zamiast nich zauważa łzy napływające mi do oczu
           z zachwytu dla piękna rzeczy, na które patrzę. Lolek przypisuje jednak moje łzy
           głębokiemu poruszeniu z powodu zbliżającego się rozstania. Obiecuje napisać
           do mnie list i prosi, żebym zrobiła to samo. Cieszę się, że od teraz będę mogła
           pisać prawdziwe listy na prawdziwy adres – a nie „śmieci”, którymi zwykłam
           zapełniać skrzynkę pocztową, kiedy byłam mała.
             Moja korespondencja z Lolkiem Śpiewakiem ogranicza się do wymiany nie
           więcej niż dwóch bardzo emocjonalnych listów. Dzielimy się w nich wspomnie-
           niami o wszystkich miejscach, które zwiedziliśmy razem w Krakowie. I na tym
           też kończy się nasza miłosna historia.
             Gdy wracamy do Łodzi, nasza szkoła wchodzi w stadium gorączkowych przy-
           gotowań do nowego Wiosennego Poranka w sali filharmonii. Tym razem zostaje
           mi przydzielona rola Kopciuszka, która jest jak dla mnie skrojona, ponieważ
           sama czuję się niczym Kopciuszek. Ludzie patrzą na mnie z góry. Dziewczyny
           z klasy zazdroszczą mi, że jestem wybierana do ważnych tanecznych ról i na-
           śmiewają się ze mnie, a chłopcy drwią z moich „inteligentnych” nóg. Nic więc
           dziwnego, że odgrywam tę rolę całym sercem i duszą, zwłaszcza przemianę
           Kopciuszka w księżniczkę. Bez względu bowiem na moje poczucie niższości,
           w głębi serca wciąż czuję się jak księżniczka i żyję nadzieją, że moja godzina
           jeszcze wybije.
             Po przedstawieniu podchodzi do mnie nauczyciel Wilner. Chwyta mnie w ra-
           miona i wiruje ze mną wkoło jak karuzela, tak szybko, że aż kręci mi się w głowie.
             – Miriam! – woła i całuje mnie w grzywkę. – Tańczyłaś jak anioł!
             W noc po przedstawieniu nie mogę zasnąć. Głos nauczyciela Wilnera roz-
           brzmiewa echem w mojej głowie. „Tańczyłaś jak anioł!”. Moja dusza kąpie się
           w morzu czułości, jak gdyby tysiąc dłoni gładziło mnie po głowie, po całym ciele
           aż do czubków palców. Chcę znowu i znowu tańczyć jak anioł. Życzę sobie, żeby
           moje ciało było tak melodyjne, jak skrzypce pana Wilnera, żeby stało się czystą
           tęsknotą, czystym pięknem i miłością. Miłość! Jestem zauroczona tą magiczną
           siłą, zupełnie opanowana i opętana pasją bez obiektu, przesiąknięta niczym
    418    gąbka oczekiwaniem na pojawienie się „jego”. Rzucam się na przeróżne książki
   415   416   417   418   419   420   421   422   423   424   425