Page 415 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 415

– To wstrętne kłamstwo! – gotuję się ze złości. – Nigdy nie lubiłam lalek,
             a dziś jeszcze bardziej ich nie znoszę!
                Gabi krztusi się ze śmiechu.
                – To co takiego lubisz? Politykę? Mogę się z tobą założyć, że nie wiesz nawet,
             kto jest najsławniejszym człowiekiem w Indiach!
                – A właśnie że wiem! Gandhi!
                – To jeszcze nie znaczy, że lubisz politykę.
                – Nie, ale to znaczy, że chłopców też nie lubię!
                Malka cieszy się z mojego oświadczenia i solidaryzuje się ze mną, pokazując
             Gabiemu język. Ona sama już dawno zaprzestała walki z nim w tej kwestii.
                Nie trwa długo, jak uczęszczanie do szkoły tańca, gdzie spędzam wszyst-
             kie popołudnia od trzeciej godziny, wchodzi w konflikt z uczestniczeniem
             w zbiórkach SKIF-u. Po klasach tańca rzadko jestem w nastroju do czego-
             kolwiek innego. Potrzebuję czasu, by nabrać ochoty na inne rzeczy, a poza
             tym muszę odrabiać lekcje do „właściwej” szkoły. Na dodatek Wowa Ce-
             derbojm zaczyna robić tacie wymówki, że zapisał mnie na zajęcia w szko-
             le tańca, podczas gdy jego zdaniem powinnam spędzać czas produktywnie
             w SKIF-ie.
                – Przez twoje drobnomieszczańskie ambicje – ostrzega – wyrośnie na roz-
             pieszczoną, dekadencką primadonnę!
                Mama stawia mi surowe ultimatum i ostrzega, że jeśli opuszczę się we
             „właściwej” nauce, będzie to oznaczało dla mnie koniec szkoły tańca i całej tej
             historii z baletem-szmaletem.
                W szkole tańca uczę się pilnie podstaw baletu i najważniejszych pozycji razem
             z francuskimi terminami. Powoli zdobywam zaufanie madame Felicji. Od czasu
             do czasu skłania majestatycznie głowę w moją stronę na znak pochwały – jest to
             dla mnie wspaniały prezent, który przechowuję z wdzięcznością w mojej pamięci.
             Madame Felicja nie chwali nigdy nikogo w inny sposób. Wywołanie uczennicy
             na przód klasy, aby zademonstrować jakiś ruch, jest najwyższym dowodem jej
             uznania. Takie wyróżnienie również mnie od czasu do czasu spotyka. Moją naj-
             większą ambicją jest przeniesienie do specjalnej klasy dla starszych uczennic,
             między którymi znajduje się też Sonia Wajskop, córka bardzo bogatego Barucha
             Wajskopa, byłego przyjaciela mojego taty. Sonia jest tą dziewczynką, która po-
             dziwiała piękno zbieranych kiedyś przeze mnie kamieni. Nigdy nie zapomniałam
             spotkania z nią ani jej imienia.
                Najbardziej w szkole tańca lubię „wolne godziny”. Podczas nich dziewczyny
             mogą improwizować przed lustrzaną ścianą do muzyki wygrywanej na pianinie
             przez sędziwą pianistkę. Jednak jak dziwne by to nie było, nigdy nie tęsknię bar-
             dziej za godzinami spędzanymi na „moim” strychu, jak podczas lekcji w szkole
             tańca. Wszystko, czego się tu uczę, jedynie w niewielkim stopniu pokrywa się
             z moją własną koncepcją tańca do muzyki, którą sama sobie wymyślam, i za
             którą podążam każdym włóknem mego ciała. Mój „taniec na strychu” jest   413
   410   411   412   413   414   415   416   417   418   419   420