Page 416 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 416

świętym rytuałem, eskapadą duszy, tajemnicą, którą noszę głęboko w sobie
           i nie zamierzam nikomu wyjawić. Wiem już, że są dwa rodzaje rzeczywistości –
           jedna to świat marzeń i fantazji, a druga to ta nazywana prawdziwą. Jakiś czas
           temu jeszcze mieszałam je ze sobą i nie było dla mnie jasne, co jest czym. Teraz
           już w mym umyśle przebiega między nimi wyraźna linia demarkacyjna. Jednak
           w głębi serca mam nadzieję, że ten dawny okres powróci do mnie kiedyś, kiedy
           osiągnę mój cel i zostanę prawdziwą tancerką.
             Tymczasem moje życie staje się coraz bardziej skomplikowane. We „właści-
           wej” szkole dni mijają mi w słodko-gorzkim towarzystwie mojej gorącej miłości
           do Mendla Sznajdera, najlepszego ucznia. Wyraził mi kiedyś swoje uznanie,
           wylewając pełny kałamarz atramentu na moją głowę. Teraz nie mogę oderwać
           oczu od jego pociągłej twarzy, która – podobnie jak moja – obsypana jest prysz-
           czami. Jednak pryszcze na twarzy dziewczyny wyglądają jakoś zupełnie inaczej
           niż na twarzy chłopca. Pryszcze na twarzy Mendla sprawiają, że wygląda bardziej
           męsko i pociągająco, zwłaszcza podczas lekcji rachunków, kiedy stoi z przodu
           klasy i udziela nauczycielowi Wilnerowi poprawnych odpowiedzi na pytania
           z arytmetyki. Niestety, Mendel Sznajder należy do Automedonii, a ja tymczasem
           staję się coraz brzydsza – przez pryszcze na mojej twarzy.
             Podczas Wiosennego Poranka pod koniec roku szkolnego tańczę – ma-
           jąc szczęście do „latających” ról – rolę ptaka w Szczęśliwym księciu Oskara
           Wilda. Jak zwykle po takim przedstawieniu dzieci robią szum wokół mnie.
           Mendel Sznajder łamie surową regułę Automedonii, by nie rozmawiać z dziew-
           czynkami, i dogania mnie na ulicy w drodze do domu. Nie mamy sobie nic do
           powiedzenia. To znaczy umieram z pragnienia, by pogawędzić z nim trochę,
           ale nie mam odwagi się odezwać. Wiem, że on uważa mnie za „słabą głowę”.
           I rzeczywiście, kiedy Mendel raczy w końcu otworzyć usta, robi to, patrząc
           na mnie z góry.
             – Całkiem ładnie skakałaś po scenie podczas Wiosennego Poranka – obdarza
           mnie niezręcznym komplementem.
             Nie tylko Mendel Sznajder traktuje mnie z lekceważeniem. Wszyscy dobrzy
           uczniowie w klasie mają mnie za nic i wciąż jeszcze nazywają Księżniczką Co-Co.
           Chłopcy z Automedonii na mój widok wołają: „Zróbcie przejście, idą inteligentne
           nogi!”.
             Co się tyczy nauczycieli, to z pewnością mają powód do tego, by chwalić moje
           nogi bardziej niż moją głowę. Wciąż jeszcze oceniają mnie, porównując do Wier-
           ki, co już dawno zniszczyło we mnie ambicje, by wyróżniać się w nauce. Nawet
           wobec nauczyciela Wilnera żywię mieszane uczucia. Podczas lekcji rachunków
           trzęsę się jak osika. Zęby podzwaniają mi ze strachu, że wezwie mnie do tablicy.
           Jednak po lekcjach zaprasza mnie do swojej alkowy i gra na skrzypcach tylko dla
           mnie. Kiedy jest w dobrym nastroju, wygrywa muzykę baletową Czajkowskiego
           czy Rimskiego-Korsakowa i opowiada mi o przedstawieniach baletowych obej-
    414    rzanych przez niego w młodości w mieście Petersburg, które dzisiaj nazywa się
   411   412   413   414   415   416   417   418   419   420   421