Page 411 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 411

Słyszy, jak Pola szepcze, wędrując ustami po jego szorstkiej, nieogolonej
             twarzy:
                – Odprawiłam już pokojówkę.
                Plecy mu sztywnieją. Nagle zdaje sobie sprawę, jak bardzo zbłądził, jaki jest
             lekkomyślny i jak dał się zwieść. Co stanie się z tą obiecaną posadą, jeśli odtrąci
             teraz Polę? I jak mógłby ją tak zawstydzić, poniżyć? Co powinien zrobić? Musi
             coś zrobić, zanim ona zdoła rozpiąć jego marynarkę. Już jest w samej koszuli.
             Nagle opamiętuje się i odzyskuje panowanie nad sobą. Chwyta ją za nadgarstki.
                – Polu – wydusza przez zaciśnięte zęby – nie waż się mi tego zrobić.
                – Chcę to zrobić. Chcę ciebie. Tak bardzo chciałam ciebie całe moje życie.
             Bóg nas dzisiaj połączył. To dar losu. Musisz być ze mną chociaż ten jeden raz,
             tu, na tej sofie, tak jak zrobiłeś to wtedy, pamiętasz?
                Ze złością odpycha od siebie jej ręce.
                – I chcesz mi za to zapłacić załatwieniem posady? Chcesz mnie zmusić do
             prostytucji, tak? Tego chcesz? – pieni się. – Powinnaś pamiętać, że możesz ode
             mnie dostać jedynie to, co mężczyzna dostaje od prostytutki.
                Jej ramiona owijają się z powrotem wokół jego karku.
                – Nie obchodzi mnie to. Nic mnie nie obchodzi, Jankewie. Musisz być mój
             choć ten jeden raz. Nie przeżyję tego, jeśli mi odmówisz. Muszę mieć chociaż
             tę jedną noc, by móc się czegoś trzymać przez resztę mojego życia. Nie martw
             się o nic, Jankewie najdroższy. Tak, będziesz miał swoją posadę. Przysięgam ci
             na życie mojego dziecka. Kocham cię. Zawsze będę cię kochać. Nie profanuj
             tego żadnymi tanimi słowami. Daj mi tę jałmużnę, obdarz mnie życzliwością,
             Jankewie, błagam cię.
                Jest gotów rozerwać ją na strzępy. Boi się jej, lecz jego jedyna nadzieja leży
             w jej rękach. Litość i ból rozdzierają mu serce. Jak człowiek może się tak poniżyć?
             Nie wie, do kogo czuje większy wstręt – do niej czy do siebie.
                Próbuje wziąć ją na sofie, tak jak zrobił to wiele lat temu. Trzymając ją w ramio-
             nach, wciąż ma przed oczami obraz siebie z tamtego czasu. Strzępki przeszłości
             przybierają kształty i wplątują się w kłąb groteskowej teraźniejszości. Jankew
             jest zimny i niezdarny. Jest demonem pozbawionym duszy, skazanym na to, by
             jej już nigdy nie odzyskać; demonem bez siły w lędźwiach.

                                              *

                Kiedy Jankew przychodzi do domu ze zdumiewającą nowiną, iż dostał pracę
             w eleganckim nocnym lokalu Tabarin, Binele jest w trakcie gotowania obiadu.
             Wpatruje się w niego, jakby postradał zmysły.
                – Co ty mówisz, mój kochany? Jak to możliwe, skoro kazano ci odejść z Ca-
             pri? – dziwi się.
                – Zapytali mnie, czy jestem gotów nosić perukę, żeby zakryć łysinę, i zgodzi-
             łem się – wyjaśnia jej.                                              409
   406   407   408   409   410   411   412   413   414   415   416