Page 406 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 406
Nagle dostrzega – ją. Wychodzi z Capri ubrana w czarny, futrzany płaszcz
i w futrzanym toczku na głowie, po czym otwiera parasol i zbliża się do brzegu
trotuaru, żeby zatrzymać taksówkę. Jankew zastyga w miejscu, lecz gdy dostrzega
zbliżający się do Poli samochód, zanim zdoła zdać sobie sprawę z tego, co robi,
biegnie przez ulicę tak nieostrożnie, że o mało co nie wpada pod nadjeżdżający
tramwaj.
– Pola! – woła i nie może wydobyć z siebie ani słowa więcej.
Uśmiech przyjemnego zaskoczenia rozjaśnia jej twarz i przez chwilę patrzy
na niego pytającym wzrokiem. Taksówka zatrzymuje się obok nich. Pola wsiada,
ale zostawia drzwi otwarte. Skinieniem głowy zaprasza go, żeby też wsiadł do
środka. Wciąż jeszcze nie wiedząc, co robi, przyjmuje zaproszenie i siada obok
niej w ciepłym aucie. Pola podaje szoferowi swój domowy adres.
– Czy Baruch jest w domu? – pyta Jankew, zdoławszy w końcu wydobyć
z siebie głos.
– Nie. Ty i ja… będziemy w domu sami. – Pola patrzy mu prosto w oczy. –
Baruch wyjechał do Biarritz z naszą córeczką, na zimowe wakacje. Jak widzisz,
sprzyja mi szczęście i pozwala wykorzystać okazję… Nie widziałam cię, odkąd
przestałeś pracować w Capri.
– Zatrzymaj taksówkę! – woła Jankew.
– Za nic w świecie! – Pola kręci zdecydowanie głową i wpatruje się w niego
pochłaniającą czernią swoich oczu. – Jankewie, proszę cię – dodaje. – Przestań
na mnie patrzeć jak na pragnącego zemsty wampira.
– Nie chcę iść do ciebie do domu, Polu!
– Nic ci nie zrobię. – Uśmiecha się gorzko. – Przysięgam. Chcę tylko z tobą
porozmawiać. Pogawędzić trochę. To taka wspaniała okazja! Przeznaczenie.
O czym chciałeś rozmawiać z Baruchem?
Wbrew swojej woli Jankew odpowiada:
– O posadzie. Kręcę się już od dwóch miesięcy bez pracy.
– Boże! To straszne! – Pola wzdycha głośno. – Może ja mogę ci pomóc?
Zdaje mu się, że wyczuwa w jej głosie prawdziwą troskę i szczere współczucie.
To przezwycięża jego opór. Jest wygłodzony i wycieńczony. Ma ochotę opowiedzieć
jej, jaki to ból, gdy biega się długie tygodnie po mieście, dźwigając w sercu ciężar
trosk, i jaki jest zmęczony.
– Dziękuję – odpowiada i jego głos przybiera ciepłą barwę. – Nie sądzę
jednak, żebyś mogła mi pomóc. Szukam posady w restauracji, a Baruch zna się
z wieloma restauratorami.
– Ja również. Co powiesz o Tabarinie?
– Oszalałaś? – pyta Jankew, ściągając kapelusz z głowy. – Spójrz na moją
łysinę. A mój polski znasz przecież.
– Tak, twój polski jest katastrofalny. Podobnie jak twoja łysina… – Nachyla
się do niego frywolnie. – Ale ja cię kocham, jak wiesz. Zrobię dla ciebie wszystko,
404 co w mojej mocy.