Page 402 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 402

wtedy rodzice nie mówią do siebie ani słowa. W nocy, kiedy mieszkanie jest już
           posprzątane i można odpocząć, nie całują się ani nie przytulają jak dawniej.
           Albo krępują się robić to w obecności dorastających dzieci, albo nie mają na to
           ochoty. Zamiast tego często się sprzeczają.
             Za każdym razem, kiedy dochodzi do kłótni między rodzicami, my, dzieci,
           czujemy, jak ziemia osuwa się nam spod stóp. Biegamy z płaczem między nimi
           i błagamy, żeby się przeprosili. Wierka jest mistrzynią w przywracaniu domowej
           harmonii. Jednak w takich momentach myślę sobie – sama nie wiem na jakiej
           podstawie – że wzajemna miłość rodziców jest tym większa, im częściej się
           sprzeczają, przy czym powód ich kłótni nie zawsze jest dla mnie jasny.
             Jak słodkie są chwile, kiedy rodzice się przepraszają! Zwłaszcza, gdy dzieje
           się to w sobotę, kiedy rano można dłużej zostać w łóżkach. W soboty Binele
           i Jankew serwują „gościom” tylko czulent z kiszką, dzięki czemu mają przed-
           tem czas zarówno posprzeczać się, jak i pogodzić. Kiedy domowa harmonia
           zostaje przywrócona, Jankew przystawia po krześle do każdego łóżka i podaje
           wszystkim śniadanie. Na każdym z krzeseł stawia talerzyk z paroma kawałkami
           ciasta i szklankę z kefirem. Kuchnia nie jest rozpalona, więc w mieszkaniu jest
           chłodniej niż w inne letnie dni. Okna są otwarte i ciepły wietrzyk wieje do środka.
             Jankew, w samych spodniach, z nagą, owłosioną klatką piersiową, kroczy
           z książką w ręce między pokojem a kuchnią, gdzie od otwarcia restauracji stoi
           Wierki i moje łóżko. Czyta nam na głos jakieś opowiadanie Pereca, historie Szo-
           lema Alejchema, albo jakiś ważny artykuł z sobotniego wydania „Folkscajtung”,
           która ma dodatek literacki i stronę dla dzieci, gdzie drukowane są czasami
           wiersze Wierki. Nawet Noniek, który wkrótce ukończy przedszkole, jest na tyle
           duży, by dorzucić swoje „dwa grosze” do rozmowy nawiązującej się po lekturze.
           Stawia tacie różne „genialne” pytania, na które nie da się odpowiedzieć, na
           przykład o braterstwo czy sosalizm – jak wymawia to słowo. Słuchając go, boki
           można zrywać ze śmiechu.
             Kwestia braterstwa jest częstym tematem w naszym domu, zwłaszcza gdy
           Binele i Jankew dopiero co się przeprosili i patrzą na siebie zakochanymi oczami.
           Ich miłość rozrasta się wtedy, automatycznie przyjmując pod swoje skrzydła cały
           świat – ze wszystkimi Żydami i gojami.
             Ani Wierka, ani ja nie przyjaźniłyśmy się nigdy z żadnym gojskim dzieckiem.
           Jesteśmy jednak gotowe uważać każde polskie dziecko za brata. Oczywiście
           wyłączając szajgeców ze szkoły powszechnej w domu przy ulicy Nowomiejskiej
           oraz potomstwo stróża, pana Wygodnego. Ci przerażający obcy należą do szcze-
           gólnego gatunku „ciemnych elementów”, który zniknie ze świata, kiedy nadejdzie
           socjalizm. Polacy, których mamy na myśli, należą do abstrakcyjnej kategorii. Są to
           ci, z którymi żydowskie masy będą wspólnie budować nową, piękną przyszłość.
           To braterstwo obejmuje też ludzi ze wszystkich innych narodów, o których my,
           dzieci, wiemy jeszcze mniej niż o Polakach. Podczas takich sobotnich poranków
    400    cały świat jest nam tak samo drogi i bliski naszym sercom, jak nasz własny dom.
   397   398   399   400   401   402   403   404   405   406   407