Page 403 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 403

Tymczasem restauracja doprowadza powoli naszą rodzinę do ruiny. Binele
             nie może serwować swoim „gościom” żadnych zwykłych, tanich dań, przez co
             każdy posiłek kosztuje ją więcej, niż na nim zarabia. W końcu nadchodzi mo-
             ment, w którym Binele i Jankew postanawiają zlikwidować interes w obawie, że
             karmieniem „gości” odbiorą swoim dzieciom ostatni kawałek chleba. Jako że
             szkoła powszechna na trzecim piętrze właśnie się wyprowadziła, zwolniło się
             tam kilka mieszkań. A ponieważ na trzecim piętrze czynsz jest niższy, wprowa-
             dzamy się tam, piętro wyżej. Jestem z tego bardzo zadowolona. Mieszkanie na
             trzecim piętrze jest takie samo jak na drugim, ale teraz łatwiej mogę uniknąć
             pana Kaca i jego hałastry.

                                              *

                Łóżko Wierki i moje stoi znowu w dużym pokoju przy oknie, na którego pa-
             rapecie ustawione są doniczki z kwiatami mamy. Jankew znajduje zatrudnienie
             w tkalni na parę dni w tygodniu. Nie jest już jednak tak wprawny w tym fachu
             jak kiedyś i znowu grozi mu, że lada dzień straci pracę. W wolne dni biega po
             mieście, szukając posady kelnera. Binele ze swojej strony rozgląda się za pracą
             w fabryce tekstylnej jako sztoperka. Jednak ani jej, ani Jankewowi nie udaje się
             nic znaleźć, gdyż młodsi i lepsi w ich fachach również szukają pracy.
                Tymczasem przyjmują do mieszkania dwóch sublokatorów, kwaterując ich
             w kuchni. Jednym z nich jest pan Jurek, romantyczny kawaler z prowincji, który
             pracuje jako sprzedawca w sklepie z artykułami skórzanymi. Wprowadził się do
             nas, stawiając warunek, że obok jego łóżka ma znajdować się krzesło, a na nim
             lampa z różową żarówką. Pan Jurek ma piękny, dziewczęcy głos i w sobotnie
             poranki oddaje się śpiewaniu polskich szlagierów i romantycznych serenad,
             przekreślając w ten sposób plany naszej rodziny, by pospać trochę dłużej lub
             posłuchać głośnej lektury Jankewa. Poza tym uczy mnie, jak tańczyć tańce salo-
             nowe. Pachnie intensywnie wyprawioną skórą, co mi osobiście nie przeszkadza.
             Wierka jednak nie może znieść tego zapachu, a w dodatku jest zdecydowaną
             przeciwniczką tańców salonowych i dlatego odmawia uczenia się od niego tańca.
                Drugim sublokatorem jest pan Kenig, zagorzały komunista, intelektualista,
             a z zawodu damski krawiec. Gdy wraca po pracy do domu, rozsiada się zaraz
             na swoim łóżku i skubiąc kawałeczki z bochenka chleba, przygotowuje referaty,
             które wygłasza później na nielegalnych zebraniach. Na mój widok zrywa się, łapie
             mnie za rękę, po czym sadza obok siebie na łóżku i nakłania, bym go słuchała.
             Jak wyjaśnia mamie – potrzebuje twarzy, do której mógłby mówić. Wierka kate-
             gorycznie odmawia bycia taką „twarzą” dla zagorzałego komunisty, pan Kenig
             musi więc zadowolić się mną. Za mój trud nagradza mnie dziesięcioma groszami.
             Przemawia do mnie bez końca, ciągnąc jedna po drugiej długie wstęgi fraz, gdy
             ja tymczasem myślę o strychu i gapię się na budzik, który pan Kenig nastawił,
             by mierzyć czas swojego referatu. Mama boi się stracić sublokatorów i dlatego   401
   398   399   400   401   402   403   404   405   406   407   408