Page 40 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 40

Matka całkiem zmoczyła Miriam deszczem swoich łez. Ciało na pryczy leżało
           w kałuży potu.
             – To twoja suknia ślubna, prawda? – zapytała Miriam. – Poznaję ją ze zdjęcia.
             Mokra twarz matki pojaśniała niczym zapalona lampa.
             – Owszem.
             – To dlaczego płaczesz, mamo?
             – Z radości, Miriamko. Myślałam, że odeszłaś i że nigdy cię już nie zobaczę.
             – Oj mamo! Nigdy nie miałaś do mnie zaufania. Nigdy mi nie ufałaś. Nie wie-
           rzyłaś, że można na mnie polegać. Widzisz, czego potrafię dokonać? To może
           mi w końcu wybaczysz, że nazywam Balcię Cederbojm „mamusią”, chociaż jest
           matką Malki, a nie moją?
             Matka, jak zwykle, dumnie podniosła głowę. Rozpostarła klosz swojej sukni
           jak królewski paw.
             – Co tu wybaczać? – odpowiedziała, spoglądając z góry. – Przecież jesteś
           chora, więc mówisz do niej „mamusiu”.
             – A czy wiesz, mamo, że i Abrasza przeżył? Ale obawiam się, że jest jeszcze
           bardziej chory niż ja. Nie jest w stanie sam napisać nawet kilku słów.
             – Zdaj się na Abraszę! – matka wykrzyknęła zachęcająco. – Nic mu się nie
           stanie. Pamiętasz jego wygłupy? Sztuczki, które wymyślał? Przezwiska, które
           nadawał każdemu z nas? A pamiętasz tamten wieczór w kryjówce w getcie, kiedy
           baliśmy się zapalić światło i nie mogliśmy nic zrobić? Wówczas zaproponował,
           aby każdy z nas opowiedział swoją historię, wszystko, co wiemy i pamiętamy
           o sobie, abyśmy opowiedzieli nawet o najbardziej intymnych uczuciach, jakbyśmy
           zwierzali się samym sobie.
              – Ty, mamo, opowiedziałaś o takich uczuciach.
             – No cóż, czy ja wiem? Zmyślałam, jak każdy. Nawet przed samym sobą każdy
           chce się pokazać w lepszym świetle. Chociaż, prawdę mówiąc, czym mogliśmy
           zgrzeszyć? Wszyscy przecież byliśmy niewinnymi idiotami, dobry Boże, niewinnymi
           niczym zwierzęta. A pamiętasz, córeczko, jak wówczas mówiłaś, że my obie, ty
           i ja, ciągle się kłóciłyśmy?
             Matka położyła wilgotną, chłodną dłoń na czole Miriam. Dziewczyna pieści-
           ła wzrokiem gładką, niebieskawą skórę matczynej ręki. Dobrze wiedziała, jak
           aksamitnie miękka, szlachetnie delikatna jest jej skóra.
             – Pogłaszcz mnie, mamo – poprosiła. – Głaszcz mnie cały czas. Żadna dłoń
           nie jest tak święta jak twoja. – Nagle krzyknęła: – Nie masz numeru wytatu-
           owanego na ramieniu!
             – Ty też nie, córeczko.
             – Mam… W Auschwitz każdy miał numer, a kto nie miał, szedł na szmelc!
             – Ciii, nie denerwuj się. Gorączka ci podskoczy. Popatrz tylko, jak pomo-
           czyłam cię od tego mojego beczenia. Cała jesteś mokra. Jak to mówi bo-
           cianiecki rabin? „Bez obaw” – powiada. „Wszystko będzie dobrze, córko”.
     38    Chyba jestem w ciąży.
   35   36   37   38   39   40   41   42   43   44   45