Page 35 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 35

Sarkofag, na którym leżała, okazał się stołem operacyjnym. Gdzieś za czarnym
             parawanem człowiek w czarnej masce na twarzy, o niewidzialnych, okrutnych
             rękach, w czarnych rękawiczkach, szykował się do wycięcia tego czerwonego
             serca – niewidzialnego wycięcia – i wyłączenia go.
                „Nie! Nie!” – krzyczała niemym, zduszonym, niesłyszalnym głosem. Nie rozległ
             się żaden dźwięk, żadne słowo, a jednak padło ostrzeżenie: „To jedyna kropla
             krwi, którą posiadam! Ani się waż!”.
                Poważył się. Z głuchym skrzypieniem sarkofag zniżył się ku ziemi. Miriam leżała
             na podłodze. Była dwudziestojednoletnią staruszką i sama jedna świętowała
             dzień swoich urodzin i śmierci, ostatni niedokończony dzień swojego życia. Nie
             było ważne, że ostatnia kropla jej krwi wciąż jeszcze lśni w ciemności, ponieważ
             nie miała już kształtu serca.
                Podłoga grobu, w którym się znajdowała, była pokryta szmatami, takimi
             samymi, jakie matka kładła na podłogę wyszorowaną na szabes, aby uchro-
             nić ją przed błotem naniesionym z ulicy. Ale tak było tylko pozornie. Tak na-
             prawdę to wcale nie były szmaty, lecz egzotyczne dywany o czarodziejskiej
             mocy. Mogły unieść pięcioletnią dziewczynkę aż do białych chmur, rozpostrzeć
             się ponad nimi i odpłynąć gdzieś, hen daleko. Wyplecione były w tajemni-
             czy wzór, którego nikt nie rozumiał poza nią, wzór zaszyfrowanego języka.
             Gdy posługiwano się tym językiem w sposób celowy, siedząc na takim wła-
             śnie dywanie, wznoszono się coraz wyżej, aż w najgłębszy błękit niebiańskiej
             muzyki.
                Kiedyś istniał taki kolor jak błękit. Kiedyś w świecie małej dziewczynki były też
             inne kolory, a także inne dźwięki. Ale w świecie staruszki, która ma dwadzieścia
             jeden lat, nie istniały kolory, lecz warianty jednej barwy: czerni. Jednym z jej wa-
             riantów była czerwień ostatniej kropli krwi, a innym – szarość szmat, z których
             zatruty eter wysysał każdy ślad czarodziejskiego wzoru.
                „To jedyna kropla krwi, jaką jeszcze posiadam!” – wyjąkała Miriam, jakby
             recytowała requiem na śmierć czarodziejskiego języka.
                Zamiast dźwięku muzyki wyraźnie usłyszała, jak wydrążona pustka nad jej
             głową znów ogłuszająco rozbrzmiewa w niej: „I co? I co?”.
                Grób, w jakim się znalazła, miał szklane drzwi, które można było otworzyć
             z zewnątrz do środka, ale nie w drugą stronę. Szare, słabe światło koloru szmat
             zapaliło się na futrynie szklanych drzwi. Na szarym tle pojawił się wymalowa-
             ny napis popielatego koloru, literami zwrócony na zewnątrz, jak na sklepo-
             wej witrynie. I choć widziane od środka litery były odwrócone, można było je
             odczytać:
                „Nigdy się stąd nie wydostaniesz” – przeczytała.
                Kiedy kilka razy odczytała ten napis, zauważyła bladą dłoń wsuwającą listy
             przez szparę pod szklanymi drzwiami – listy! – i chowającą je pod dywan. Pod-
             niecona i drżąca wyjęła je stamtąd. Listy były napisane na cienkiej bibułce lub
             jeszcze czymś cieńszym, niczym na pajęczynie. Dotykała je palcami, szukała   33
   30   31   32   33   34   35   36   37   38   39   40