Page 387 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 387
Teraz, podczas gdy Wierka klepie kolejne strofy poematu, na nowo staje
się dla mnie jasne, że świat nie jest sprawiedliwy również jeśli chodzi o kwestie
niemające nic wspólnego z jedzeniem, i jeszcze bardziej niż dotychczas wątpię,
czy socjalizm będzie w stanie rozwiązać moje osobiste problemy. Najwięcej
krzywd na świecie doznaję właśnie od tych ludzi, których najbardziej kocham:
moich rodziców, Wierki, Nońka, cioci Szejndli. I czym dłużej Wierka deklamuje,
tym większa rozpacz mnie ogarnia. Jestem gotowa lada chwila dać upust zgro-
madzonym i niewypłakanym łzom.
Jednak nagle, jak gdyby właśnie zaczęło sprzyjać mi szczęście, Wierka milk-
nie. Stoi na ławce, trzymając usta otwarte, jakby czekała, aż wleci w nie mucha.
Połyka powietrze, jakby chciała odetkać gardło, które zatkało się jej w środku
strofy i żadną miarą nie może – tak, jak robi to zwykle – wymyślić słów, które
mogłyby zastąpić brakujący wers. Z zaskoczeniem stwierdzam, że wydarzyło się
coś niewiarygodnego: Wierka zapomniała wersu w środku strofy! Wśród tłumu
zapada cisza i z każdą upływającą chwilą gęstnieje atmosfera. Wszyscy stoją,
podobnie jak Wierka, z otwartymi ustami, pragnąc dopomóc jej i podpowiedzieć
zapomniany wers, lecz niestety nikt nie jest w stanie tego zrobić.
W tej oto chwili, zdecydowana skupić powszechną uwagę na sobie, wskakuję
na ławkę i wołam głośno:
– Zamierzam wygłosić mowę!
Tłum docenia należycie moją próbę wyratowania siostry z opresji i z wdzięcz-
nością bije mi brawo.
– Mów, Miriamko! Zaprezentuj nam mowę! – zachęca się mnie.
Jakaś młoda kobieta ciągnie mnie za sukienkę, zwracając się do mnie:
– Mów, dziecinko, a Wierka przypomni sobie tymczasem Monisza.
W moim sercu kipi gniew.
– Chcę wygłosić mowę! – wołam. – Mowę o tym, że na świecie nie ma spra-
wiedliwości i nie ma Boga! – Podnoszę w górę pięść w geście, który widziałam
u mówców wygłaszających płomienne przemówienia podczas wieców maso-
wych, na które tata mnie czasami zabiera. – O tym – ciągnę – że nigdy nie było
Boga na świecie i nigdy nie będzie, i że są tu tylko źli ludzie, ale kiedy nastanie
socjalizm, wszystkie dzieci będą równe! – I zaczynam śpiewać hymn SKIF-u Mir
zenen kinder ale glejche 282 .
Zanim zdołam wyśpiewać go do końca, ciocia Gitla łapie mnie w talii i ściąga
szybko z ławki, po czym pomaga też Wierce zeskoczyć w dół. Ciągnąc nas za
ręce, zaczyna przepychać się z nami przez tłum ludzi. Szejndla łapie mnie tym-
czasem za drugą rękę. Obie ciocie mają czerwone jak ogień twarze. Uśmiechają
się niewyraźnie i potrząsają głowami na prawo i lewo, wyjaśniając tym, którzy
śpieszą za nami:
282 (jid.) My, dzieci, jesteśmy wszystkie równe. 385