Page 386 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 386

Gdy Wierka kończy deklamować, rozlegają się entuzjastyczne oklaski. Spo-
           cona i rozpromieniona owija palec zakręconym końcem warkocza i kłania się na
           wszystkie strony, podczas gdy tłum woła: „Bis! Bis!”, Wierka nie daje się długo
           prosić i zastanawia się, co przedstawić słuchaczom tym razem.
             – Jaka utalentowana! Jaka genialna! Ma wielki wdzięk! – Słyszę rozlegające
           się ze wszystkich stron peany na cześć Wierki. Wszyscy aż rozpływają się z za-
           chwytu i nie przestają wołać: – Zadeklamuj nam coś jeszcze! Jeszcze! – Nie
           pozwalają Wierce zejść z ławki – jakby w ogóle miała zamiar to zrobić! Wierka,
           zmęczona i podekscytowana, odsuwa mokre pasma włosów z czoła i ulega
           prośbom tłumu. Wdzięczna słuchaczom, zaczyna kolejny poemat ubóstwianego
           przez nią I.L. Pereca. Słyszę wersy:

             In kenigrejch Pojln, niszt wejt fun der grenec
             Ligt zich sztetele grojs wi a genec. 281

             I serce we mnie zamiera. Wierka zaczyna deklamować ni mniej, ni więcej tylko
           kilometrowy poemat Monisz! Pośród otaczającej ją głębokiej ciszy wyśpiewuje
           jedną strofę po drugiej i nie ma temu końca.
             Oprócz tego, że doskwiera mi potworna nuda, teraz jeszcze zalewa moje ser-
           ce fala złości. Nikt nawet na mnie nie spojrzy. Kochana ciocia Szejndla zawisła
           wzrokiem na ustach Wierki. Jej wargi i krtań poruszają się, jak gdyby przeżuwała
           i połykała każde wypowiadane przez nią słowo, do tego oblizuje wilgotne usta,
           jak gdyby delektowała się smakiem każdego z nich.
             Chce mi się płakać. Mam już dziewięć i pół roku i jestem pełnoprawnym
           członkiem SKIF-u. Wystrojona w czerwoną chustę i niebieską bluzę, z której
           Wierka już wyrosła, chodzę wieczorami na spotkania mojego „kółka”, co jest
           najlepszym dowodem mojej dojrzałości. A tu traktuje się mnie, jakbym była nic
           nieznaczącym, małym dzieckiem.
             Jestem świadomą socjalistką. Chcę, żeby na świecie nie było podziału na
           biednych i bogatych. W drodze ze szkoły nie wyrzucam już więcej do kosza resz-
           tek jedzenia ze strachu, że mama da mi „lekcję”, jeśli przyniosę je z powrotem
           do domu. Ostatnio oddaję te resztki żebrakom. I pamiętam dobrze o tym, że
           są dzieci, nie tylko na Bałutach, ale też w Indiach, Afryce i Chinach, które nie
           mają nic do jedzenia. Wiem, że świat jest zły i niesprawiedliwy, że są na nim
           faszyści i z niecierpliwością czekam, aż dorosnę i będę mogła zrobić coś, żeby
           polepszyć los ludzkości.


           281   (jid.) dosł. W Królestwie Polskim, nieopodal granicy, leży sobie maleńkie miasteczko; w tł. Adama
             Wlodka: W Królestwie Polskim, / Tuż na rubieży, / Tycie – tyciunie / Miasteczko leży, w: Antologia
             poezji żydowskiej, wyb. i oprac. Salomon Łastik i Arnold Słucki, Warszawa 1983, s. 29; oryginał:
             I. L. Perec, Monisz, w: Di werk fun Icchok Lejbusz Perec [Dzieła Ichcchoka Lejbusza Pereca], t. 1:
    384      Lider [Wiersze], red. Dowid Piński, New York 1920, s. 182.
   381   382   383   384   385   386   387   388   389   390   391