Page 367 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 367
Nie mam zielonego pojęcia, czego panna Jedwab ode mnie oczekuje. Nie chcę
być żadną westalką – co by to nie miało znaczyć – i strzec ognia. Ogień wzbu-
dza we mnie strach. Spoglądam z boku na pannę Jedwab i nie mogę uwierzyć
własnym oczom: gdy idziemy tak obie niczym dwie uciekinierki z domu waria-
tów cuchnącymi, pełnymi zgiełku ulicami miasta, pośród drażniącego nozdrza
smrodu odpadów, rynsztoków i końskich odchodów, jej pomarszczona, woskowa
twarz staje się nagle młoda i piękna. Wygląda na tak szczęśliwą, że nie mam
serca otworzyć ust, żeby broń Boże nie wyrwać jej z tego stanu zaczarowania
i spowodować, że na powrót stanie się brzydka.
*
Kiedy przychodzę do domu, wciąż jeszcze oszołomiona po wywiadzie z ma-
dame Felicją, rzucam torbę w kąt, po czym macham do mamy ręką i wołam:
– Wychodzę!
Zanim Binele zdąży powiedzieć choć jedno słowo, jestem już na korytarzu.
Wbiegam po schodach dwa piętra i wpadam na „mój” strych, który jest jak zwy-
kle gęsto zawieszony prześcieradłami, pościelą, bielizną i ubraniami. Najpierw
podchodzę do małego okienka, przez które można zobaczyć dachy Bałut na tle
budynków miejskich oraz las kominów – wszystko to przykryte niebem skłębio-
nych chmur dymu. Tam, pod tym okienkiem, trzymam swoją kolekcję szmatek,
kawałków firan, potarganych szali i kolorowych kawałków materiałów. Wszystko
to wykradłam z poszewki, w której mama gromadzi zużyte, niepotrzebne jej
w danej chwili rzeczy, które mogą się jeszcze kiedyś przydać.
Dziś jednak nie mam ochoty przystroić się w żaden z tych kostiumów. Nic, co
na siebie wciągam, nie zadowala mnie. Potrzebuję czegoś specjalnego. Żadną
miarą nie mogę dziś odtańczyć mojego tańca, mając na sobie jakieś zwykłe byle
co. Niezadowolona i niespokojna zbiegam z powrotem do domu, siadam przy
stole i udaję, że odrabiam lekcje. Tymczasem w sercu modlę się, żeby mama
wyszła na jakiś czas z mieszkania.
Wierka poszła odrabiać lekcje do swojej przyjaciółki. Binele siedzi przy stole
i kolorowymi nićmi wyszywa świąteczny obrus na stół z nogami w kształcie lwich
łap. Od miesięcy jest zajęta tą pracą, oddając się jej z zapałem i z przyjemno-
ścią wyszywa kwiaty oraz liście drobnym ściegiem krzyżykowym. Jeśli chodzi
o projekt panny Jedwab dotyczący zainicjowania mojej tanecznej kariery, to nie
znajduje on wielkiego poparcia u Binele, która nie ma zielonego pojęcia, o co
z tym całym baletem-szmaletem chodzi. Obawia się, że jeśli jest to tylko jakiś
specjalny rodzaj tańca, moja głowa zostanie nabita głupstwami, które jeszcze
bardziej odciągną mnie od nauki i nie daj Boże zagrożą całej mojej eduka-
cji, która jest przecież najważniejszą sprawą na świecie. Im starsze stajemy
się my, jej dzieci, tym bardziej wzrasta szacunek Binele dla edukacji, wiedzy
i dla wielkich, grubych książek. 365