Page 365 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 365

o wiele praktyczniejsze byłoby więc dla mnie, gdybym zaczęła myśleć o wyuczeniu
             się jakiegoś zawodu, a nie o karierze, która do niczego nie prowadzi na takiej
             kulturalnej pustyni, jaką jest Łódź. Wyjaśnia, że w jej studio zajmowanie się
             tańcem oznacza gotowość do ponoszenia ofiar dla sztuki per se 262 , ofiar, których
             z powodu mojej biedy nie jestem w stanie ponieść.
                Potem madame Felicja prowadzi nas z recepcji do właściwego studia tanecz-
             nego. Każe mi zdjąć sukienkę i razem z panną Jedwab rozsiada się na podłodze
             w dużym pokoju ćwiczeń z lustrzaną ścianą – która od razu przykuwa moją uwagę
             – po czym zaczyna studiować moje ciało od stóp do głów, koncentrując się jed-
             nak przede wszystkim na nogach. Obie kobiety kręcą mną w prawo i w lewo jak
             manekina. Każą mi wykonywać najdziwaczniejsze ruchy nogami, żeby sprawdzić
             ich elastyczność i czy jest nadzieja, że rozwiną się jeszcze jak należy.
                Po tym wszystkim madame Felicja wstaje i mówi zdecydowanie:
                – Ale nie to jest najważniejsze.
                Panna Jedwab i ja gapimy się na nią wybałuszonymi oczami i czekamy, żeby
             nam powiedziała, co jest najważniejsze. Jednak madame Felicja nie jest jeszcze na
             to gotowa. Zasiada przy pianinie i kościstymi palcami o czerwonych paznokciach
             zaczyna przebiegać po klawiszach, a następnie zwraca się do mnie, wołając:
                – Poruszaj się!
                Kompletnie zagubiona patrzę bezradnie na równie zagubioną pannę Jedwab,
             która w końcu popycha mnie naprzód na środek pokoju, mrucząc pod nosem:
                – No, rusz się, moje dziecko. Improwizuj!
                Co panna Jedwab ma na myśli mówiąc: „improwizuj!”? Czy chce powie-
             dzieć, że mam tańczyć? Ale jak mogę ruszyć nogą, kiedy takie dwie znakomite
             mistrzynie tańca – jedna surowa i niezadowolona, druga oszołomiona, lecz
             równie niezadowolona – przypatrują mi się? To, co ja nazywam „tańcem”, jest
             intymnym zajęciem, któremu oddaję się na strychu domu przy Nowomiejskiej
             między rozwieszonym na sznurach praniem, gdy nikt mnie nie widzi. Tam mogę
             zapomnieć, kim jestem i gdzie jestem. Jednak tu, teraz, zbyt dobrze zdaję sobie
             z tego sprawę. Czy mówiąc „improwizuj!”, panna Jedwab ma na myśli, że mam
             tańczyć jak podczas szkolnego przedstawienia, to znaczy automatycznie wyko-
             nywać ruchy, których mnie wyuczyła? Jednak teraz już nikt nie mówi mi, co mam
             robić – i po jakimś czasie dochodzące do mnie dźwięki pianina wyrywają mnie
             z odrętwienia, pobudzają do ruchu…
                Stoję samotnie pośrodku dużego pomieszczenia i wiem, że nie mogę dłużej
             czekać i zastanawiać się, co zrobić. Zrozpaczona panna Jedwab potrząsa głową
             i patrzy na mnie takim wzrokiem, jak gdyby prosiła o swoje życie. Jak mogłabym ją
             rozczarować? Tak czy siak jest mi już i tak wszystko jedno, zaczynam więc poruszać
             się w rytm suchych dźwięków pianina. Naraz dostrzegam we wspaniałej lustrzanej



             262   per se – samo przez się, samo z siebie, tu w znaczeniu: dla samej sztuki, w imię sztuki  363
   360   361   362   363   364   365   366   367   368   369   370