Page 371 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 371
Binele ze swojej strony pozostaje obojętna wobec całej tej kwestii moich
lekcji tańca. Oczywiście jest dumna, że nauczyciel Wilner i panna Jedwab tak
zainteresowali się jej córką, jednak wcale się temu nie dziwi. Jankew zawsze ją
zapewniał, że ich córki są księżniczkami obdarzonymi wspaniałymi uzdolnienia-
mi, a syn wyrasta na młodocianego geniusza i wszystkich nas czeka świetlana
przyszłość. Jednak sukcesy Wierki przynoszą Binele więcej zadowolenia niż
moje, bardziej przypadają jej do gustu, gdyż są „praktyczniejsze”. Uzdolnienia
Wierki leżą w jej głowie, a nie jak w moim przypadku – w nogach. Binele wątpi,
czy z posiadania zdolnych nóg może wyniknąć coś istotnie ważnego. Tańczenie
jest jej zdaniem bezmyślną aktywnością dobrą dla lekkoduchów i nadającą się
do szkolnych przedstawień jak Wiosenny poranek, jednak nie prowadzącą do
żadnych znaczących rezultatów. Branie lekcji tańca po szkole może jej zdaniem
jeszcze bardziej osłabić mój zapał do nauki, który i tak jest niewielki. Obawia się,
że przez to mogłabym, nie daj Boże, nie ukończyć szkoły. Jaką wartość będzie
miało wtedy moje życie – życie bez wykształcenia? I kto jest odpowiedzialny za
to, by temu zapobiec, jeśli nie rodzice?
Do tego dochodzi jeszcze kwestia diety: co mogę jeść, a czego mi jeść nie
wolno. Ileż to ona się wycierpiała z powodu mojej niechęci do jedzenia! A tu
pojawia się nagle jakaś madame – jakby się tam nie nazywała – i ostrzega, że
przez całe lato dziecko może przybrać co najwyżej kilogram i ani deko więcej!
Binele potrafi być cierpliwa i iść na różnego rodzaju kompromisy, jednak nie
w kwestii odżywiania jej dzieci. Nie będzie tolerować, by jakaś obca osoba się
do tego mieszała. Po cóż rodzice trudzą się i poświęcają, jeśli nie po to, by ich
dzieci mogły latem najeść się do woli i przybrać na wadze tyle, ile tylko możliwe?
Dzieci rosną jak na drożdżach i ja mogę, nie daj Boże, nabawić się suchot od
takiej baletniczej diety, jaką zaleciła mi madame od tańca. I co to w ogóle za
jakiś nowy ideał, ten cały balet-szmalet, że trzeba ponosić dla niego takie ofiary?
Cała ta sprawa jest dla Binele zagadką i zastanawia się, kto z nich – ona czy też
Jankew – nie jest przy zdrowych zmysłach.
W rzeczywistości dla Jankewa też nie jest jasne, na czym tak naprawdę polega
balet. Czasami, kiedy razem z Binele idą do kina, widują na ekranie zwiewnie
tańczące na czubkach palców grupki dziewcząt w białych krynolinach lub krót-
kich tunikach. To wszystko, co na ten temat wie. Jednak jest pewien, że balet
zalicza się do sztuk pięknych – a co znaczy sztuka, wie już dobrze. Bagatela!
Jego Miriam, jego krew z krwi, kość z kości, jest na najlepszej drodze, by zostać
artystką! Twarz jaśnieje mu z dumy. I nie jest to tylko duma ambitnego ojca. Jego
radość nie jest taka prosta, gdyż pobudzana jest trwogą i wewnętrznym drżeniem,
które w pewnym sensie podobne są do lęków Binele. Podobnie jak ona, pyta
sam siebie, w jaki sposób ludzkie marzenia mogą urzeczywistnić się nieomal
całkowicie tak, jak się je sobie wymarzyło? Czym sobie na to zasłużył? Czy to
rzeczywiście możliwe, że jego dzieci poniosą w świat muzykę rozbrzmiewającą
w jego duszy, a której sam nie jest w stanie wyrazić? Czy to możliwe, że smutek, 369