Page 357 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 357

głowę i wypuszcza mnie z mieszkania. Wygląda przy tym tak nieszczęśliwie, iż
             mam wrażenie, że lada chwila zasłabnie.
                Pewnego razu, zanim pan Kac mnie wypuszcza, spostrzegam, jak wyciera
             sobie twarz chustką do nosa. Nie jestem pewna, czy ziewał, czy może płacze.
             Nie mogę się powstrzymać i pytam:
                – Czy czuje się pan słabo, panie Kac? – On opada na kolana, by zawiązać
             sznurowadła, które rozwiązały mi się w butach. Wygląda to jednak trochę tak,
             jakby specjalnie przede mną klęknął. Chociaż odczuwam teraz do niego silny
             wstręt, równocześnie lituję się nad nim. Z bijącym sercem i zamętem w głowie
             pocieszam go:
                – Niech pan nie płacze, panie Kac. Ja nikomu nic nie powiem. – W tej chwili ja
             zdaję się być dorosłą kobietą, a on małym chłopcem, takim jak mój brat Noniek.
                Pan Kac i ja kontynuujemy granie w naszą sekretną grę. Kiedy biegając po
             podwórzu z dziećmi sąsiadów, dostrzegam pana Kaca, który przychodząc obok,
             kiwa do mnie ręką, idę za nim jak zahipnotyzowana. Podwórze i wszystko wokół
             przestaje istnieć. Muszę za nim iść, jak gdybym słyszała z oddali jakiś głos, który
             wzywa mnie i rozkazuje mi, rozchodząc się głośnym echem po całym moim cie-
             le. Jest silniejszy od mojej woli. Dudnienie mojego serca między żebrami brzmi
             podobnie do odgłosu wspinających się po wysokich stopniach kroków. U stóp
             schodów czuję się, jakbym odrywała się od twardej ziemi i unosiła w górę niczym
             balon, ciągnięty niewidzialnym sznurkiem trzymanym w ręce przez pana Kaca.
                Łączy mnie z panem Kacem potężna tajemnica – z nim i z nikim więcej. Ta
             tajemnica sprawia, że jestem z nim związana, jak z żadnym innym człowiekiem
             na świecie. Jestem przywiązana do niego całą moją istotą, podobnie jak balon
             przywiązany jest do sznurka w ręce tego, kto się nim bawi. Pan Kac przyciąga
             mnie do siebie, kiedy tylko ma ochotę. Tajemnica, którą z nim dzielę, jest tak
             obezwładniająca, że śnię o nim szaleńcze, straszne sny. Jednak mimo tego, że
             wszystko to tak okropnie na mnie oddziałuje, to przecież nie mogę nikomu nic
             o tym opowiedzieć. Wiem to sama z siebie i często dziwię się, dlaczego pan
             Kac uważa za potrzebne ostrzeganie mnie przed tym za każdym razem, kiedy
             wypuszcza mnie ze swojego mieszkania. Czy nie wie, że nasza tajemnica należy
             do tego rodzaju sekretów, które zabiera się ze sobą do grobu? Poza tym nie
             mogę zrozumieć jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie – jak pan Kac może uwolnić
             się w środku dnia, w środku tygodnia, od całej swojej rodziny oraz czeladników
             i tak wszystko zaaranżować, by być sam na sam ze mną w swoim mieszkaniu?
                Pewnego razu, kiedy wychodzę właśnie z mieszkania pana Kaca, słyszę gło-
             śne, ciężkie kroki na schodach. Naprzeciwko mnie pojawia się nagle kominiarz
             z czarną twarzą, z drabiną zawieszoną na jednym ramieniu i czarną szczotką na
             drugim oraz z czarną kulą dyndającą na jego czarnej piersi. Jestem tak oszoło-
             miona ze strachu, że krzyk zamiera mi na ustach.
                W sobotnie poranki, kiedy rodzina Kaców urządza sobie sesje śpiewu w łóż-
             kach, można ich usłyszeć w całym domu. Wierka ciągnie mnie wtedy często ze   355
   352   353   354   355   356   357   358   359   360   361   362