Page 32 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 32

– Myślisz, że nie wiem? – odpowiedziała szeptem siostra. – Niejednej nocy cię
           tam widziałam, o ile pamiętasz. – Uniosła brew i zapytała z ironią: – Rozumiesz
           jidysz czy może ona mówi po flamandzku?
             – Zaczynam rozumieć…
             – Ja też, Vanderhaeghe, ja też zaczynam rozumieć, że muszę cię umówić na
           randkę z psychiatrą. Dłużej tak być nie może. – Rzuciła w jego kierunku matczyne
           spojrzenie pełne rozpaczy i odwróciła się, by pomóc profesorowi w badaniu chorej.

                                           *

             Upał warzył krew, płonął w oczach i podpalał umysł. Tyfus igrał z ciałem
           i duszą. Serce biło jak tysiąc młotów, wystukując koszmarne wizje.
             Po majowym niebie przelatywały samoloty. Nie rzucały już bomb, lecz war-
           czały pozdrowieniem wolności. Powietrze drżało od artyleryjskich salw, które nie
           zapowiadały już zniszczenia, lecz wstrząsały ziemią na znak pokoju. Nieważne.
           Coś definitywnie pękło. Coś przeminęło na zawsze – a mimo to wciąż jeszcze
           trwało.
             Miriam, królowa krainy iluzji, w gorączkowej wizji siedziała na najwyższym
           stopniu rodzinnego pałacu, tam, gdzie stał jej tron. Miała pięć lat… Była już
           duża – i patrzyła na swój niewidzialny zegarek na ręku. „Już dwunasta godzina,
           a mojej mamusi wciąż nie ma” – recytowała.
             Dłuższą chwilę zaglądała w ciemny tunel korytarza, który zdawał się nie
           mieć końca, aż dostrzegła wyłaniającą się falę ludzi: rzekę bulgoczącą słowami,
           śpiewem i śmiechem. Cienie słodkich szeptów przesuwały się niczym wodne kręgi
           w pobliżu brzegu. Ale nagle głosy te wypełniły się krzykami i lamentem. Niczym
           żałosne, straszliwe kaskady wodospadów zaczęły zalewać wąską pryczę.
             Rozpoznawała twarze ludzi, których spotkała już w swoim życiu; tych, którzy
           kiedyś zatrzymali się obok niej na chwilkę, i tych, którzy byli przy niej dłużej; tych,
           których kochała, i tych, których niemal nienawidziła. Powtarzali słowa, którymi
           kiedyś zwracali się do niej, uśmiechy, którymi ją obdarzali, niezadowolenie, któ-
           re dawniej odczytywała z ich oczu. Cieszyła się, że ich rozrachunek z nią wciąż
           jeszcze trwa, chociaż teraz targowała się z nimi o prawo do życia. Nie dziwiła się,
           że z jej oczu płyną łzy, chociaż już dawno temu wypłakała je wszystkie.
             Zrozumiała, że trafiła do Nibylandii , o której ojciec opowiadał jej i jej sio-
                                           25
           strze Wierce, kiedy były małe. Prowadził je wówczas po pełnych radości ulicach
           wzdłuż budynków o śmiejących się drzwiach i oknach: ją, Miriam, do szkoły
           tańca, a Wierkę do biblioteki. Kupował dla nich balony od ulicznego sprzedawcy,
           który miał cały węzeł takich balonów przyczepionych do długiego patyka. Na tym



           25   W oryginale Ergecland, ergec – gdzieś, land – kraj; można też tłumaczyć jako: Hen-gdzieś-kraina;
     30      oznacza odległą krainę spełnionych marzeń.
   27   28   29   30   31   32   33   34   35   36   37