Page 336 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 336

którymi Łódź może się poszczycić. To jedyny aspekt jidyszkajt 245 , który przypada
           Polakom do smaku.
             Z nadejściem wiosny Pola Wajskop coraz uporczywiej próbuje nawiązać
           kontakt z Jankewem. Rzadko zdarza się dzień, żeby nie pojawiła się elegancko
           ubrana w Capri, gdzie siada przy stoliku w rewirze Jankewa i zamawia „małą
           czarną” z ciastem francuskim lub lody. Zapach jej perfum oraz smutne, błagalne
           spojrzenie jej dużych, czarnych oczu towarzyszą Jankewowi wszędzie i sprawiają,
           że szumi mu w głowie i nieustannie drżą mu ręce. Czasami, gdy obsługuje ją,
           szepcze mu do ucha, prosząc, żeby się z nią gdzieś spotkał, lub wsuwa różową
           kopertę do kieszeni jego białej marynarki. On sztywnieje wtedy jak ktoś w obli-
           czu nagłego niebezpieczeństwa. Pola sprawia wrażenie delikatnej, zagubionej
           w beznadziejnym cierpieniu kobiety. Jednak z jej czarnymi jak smoła włosami,
           z drobnymi ustami umalowanymi jaskrawą czerwienią i cała w czerni, zdaje mu
           się być potężną, czarną boginią, która przybyła wprost z ognistej otchłani, by
           porwać go ze sobą w gorejącą czeluść. Niekiedy tak wyprowadza go z równowagi,
           że taca na jego ręce chybocze i z pełnych talerzy wylewa się zupa, a filiżanki
           z „małą czarną” spadają na podłogę i tłuką się.
             Pan Terkeltojb jest coraz bardziej niezadowolony z Jankewa. Obawia się, że
           lada chwila może wybuchnąć skandal, który unosi się w powietrzu nad stolikiem
           Poli. Jeśli chodzi o sprawy dotyczące ludzkiej natury, pan Terkeltojb nie urodził
           się wczoraj. Życiowe pokusy, z którymi sam się zmaga, pomagają mu w oszaco-
           waniu takich sytuacji. Zaczyna więc bacznie obserwować Jankewa. Kiedy tylko
           Pola przychodzi do Capri, pan Terekltojb sadowi się przy stoliku w oddalonym
           kącie restauracji i nie spuszcza ani jej, ani Jankewa z oczu. To, co widzi, nie
           podoba mu się. Pan Terkeltojb chełpi się przyjaźnią z Baruchem Wajskopem
           i wskoczyłby dla niego w ogień. Baruch Wajskop jest prawdziwą perłą wśród
           gości Capri, najlepszą reklamą, jaką może mieć restauracja. Dlatego pan Ter-
           keltojb nie może w żadnym razie kierować się uczuciami, jakie żywi dla prostego
           kelnera. Dobro interesu stoi ponad wszelkimi sentymentami. Do tego jeszcze
           zbyt często zdarza się, że Jankew rozbija jakieś naczynie, a jego polszczyzna
           wciąż pozostawia wiele do życzenia. Kucharz skarży się na niego, że popełnia
           więcej błędów, zapisując zamówienia, przez co dochodzi do nieporozumień przy
           spełnianiu życzeń gości. I jakby tego wszystkiego było mało, na głowie Jankewa
           pojawiają się zaczątki łysiny.
             W końcu pan Terkeltojb przywołuje Jankewa na stronę, by powiedzieć mu,
           co o tym wszystkim myśli.
             – Nie podoba mi się to, co widzę, Polin – mówi, zwijając spokojnie cygaro
           między pulchnymi palcami. – Twój okropny akcent to małe piwo w porównaniu
           do skandalu, na który się tu przez ciebie zanosi. Nie chcę żadnej awantury


    334    245   Tu: żydowskości.
   331   332   333   334   335   336   337   338   339   340   341