Page 333 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 333

Jankew musi się uśmiechnąć.
                – Gdybym był bandytą lub złodziejem, nie rozmawiałoby się nam tak dobrze.
             – I dodaje z goryczą: – Masz rację. Wciąż jeszcze jesteś okropnie rozpieszczoną
             gimnazjalistką.
                Pola pochyla głowę jeszcze bliżej niego, w swego rodzaju pytający sposób.
                – Czy tak? Wciąż jestem okropnie rozpieszczoną gimnazjalistką? Po tym, jak
             przeszłam przez takie piekło, po urodzeniu dziecka, po długich latach cierpienia
             w związku bez miłości, po latach beznadziejnej tęsknoty za tobą? Kochałam cię,
             Jankewie. O, jak ja cię kochałam, i jak wciąż jeszcze cię kocham!
                – Nie mnie kochasz – kręci głową – tylko twoje dziewczęce marzenia. Nie
             masz najmniejszego pojęcia o tym, kim jestem ani co robię.
                – Powiedziałam ci, że to mnie nie obchodzi…
                – Ale za to mnie obchodzi, kim jestem. I chcę, żebyś zniknęła z mojego życia
             raz na zawsze. Najwyraźniej cierpienie i wydanie dziecka na świat nie wystarcza,
             by ktoś taki jak ty stał się dorosłym człowiekiem.
                – Łatwo ci mówić, Jankewie. Jestem częścią twojego życia, od której chcesz
             się uwolnić. I ty jesteś częścią mojego życia, lecz częścią, od której ja uwolnić
             się nie mogę. Muszę się ciebie kurczowo trzymać, żeby móc dalej żyć. Mylisz
             się co do mnie. Bardzo się mylisz. Być może nie wiem, kim jesteś i co robisz,
             ale ty też nie wiesz, kim ja jestem i co robię. I co masz na myśli, mówiąc o sta-
             waniu się dorosłym? Nikt nigdy nie staje się całkiem dorosły. Każdy trzyma się
             kurczowo swoich młodzieńczych marzeń. I koniec końców, jakie to wszystko
             ma znaczenie? Kocham cię. Pragnę cię nadal kochać. Muszę. Tak niewiele od
             ciebie chcę, Jankewie. Podaruj mi jeszcze odrobinę czasu, na znak przyjaźni.
             O nic więcej cię nie proszę.
                – Wybij to sobie z głowy! – woła, odsuwając się od niej. – Nie możemy nigdy być
             przyjaciółmi. Nigdy! Przez ciebie rozpadła się przyjaźń między mną a Baruchem!
                – Przeze mnie? – Pola uśmiecha się gorzko. – Tak ci się tylko zdaje. To stało
             się z powodu ekonomicznej przepaści, która was dzieli. Nie wiesz tego, mój
             socjalisto? Tylko miłość może tę przepaść przekroczyć.
                – Przyjaźń między mną a Baruchem przekraczała tę przepaść, póki ty się
             nie pojawiłaś. Przyjaźń ta o niebo przewyższała twoją iluzoryczną, romantyczną
             miłość. Z tobą nie chcę się przyjaźnić. Nie możesz mnie do tego zmusić. – Kiedy
             to mówi, nagle nachodzi go ochota, żeby schwycić ją w ramiona i przycisnąć
             usta do jej cienkich, delikatnych warg, by w ten sposób uwolnić się od jej słów
             i ogarniającego go paraliżującego uczucia zmęczenia i desperacji. Jednak
             ciągnie dalej w tym samym tonie: – I to nie dlatego, że jesteś bogaczką i nie-
             godziwą antysemitką, lecz ponieważ za dobrze znam jątrzącą się w twoich
             słowach truciznę.
                – Sprawiasz mi ból. Nie ma słów, by wyrazić cierpienie, jakie mi zadajesz. Nie
             mogę tego zrozumieć. Jak możesz widzieć mnie w takim strasznym świetle? Lecz
             nawet jeśli jestem tak toksyczna, to przecież moja miłość do ciebie jest czymś   331
   328   329   330   331   332   333   334   335   336   337   338