Page 334 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 334
najszlachetniejszym i najczystszym we mnie. Jak zła bym nie była, moja miłość
do ciebie pomaga mi uważać się za lepszego człowieka. Pozwala mi kochać siebie
samą w piękniejszy sposób. Obiecaj mi, że będziesz się ze mną spotykał choć
raz w miesiącu, nawet jeśli miałbyś mnie obrażać, jak robisz to teraz. Jeśli mnie
znasz, musisz przecież wiedzieć, jaka jestem dumna. Da ci to posmak triumfu,
zwycięstwa nade mną. – Wyciąga do niego drobną dłoń z pomalowanymi na
czerwono paznokciami, by chwycić jego rękę.
– Nie prowadzę z tobą żadnej wojny. – Jankew czerwieni się, czując ciepły,
delikatny dotyk jej dłoni na swojej ręce. – Nie byłoby w tym żadnego zwycięstwa
ani dla mnie, ani dla ciebie – ciągnie szorstkim głosem, unikając jej wzroku. – Nie
chcę cię już nigdy widzieć, Polu! Oczywiście nie mogę ci zabronić przychodzenia
do Capri, ale każde z nas powinno robić swoje i na tym koniec.
Bojąc się tego, czego może się dopuścić w następnym momencie, wyrywa
swoją rękę z jej dłoni, zrywa się na równe nogi i wybiega z alkowy.
Jest trzecia w nocy, kiedy Jankew przychodzi do domu. Binele i my, córki,
stoimy przy oknie w koszulach nocnych. Wierka i ja drżymy i popłakujemy, roz-
trzęsiona Binele ma twarz wykrzywioną ze zgryzoty. Od wielu godzin stoi tak przy
oknie i wypatruje oczy, czekając na Jankewa. Obudziłyśmy się od jej głośnych
westchnień. Dojrzawszy mamę stojącą przy oknie, wstałyśmy z łóżka i razem
z nią wypatrywałyśmy go w ciemnościach nocy. Przestraszone myślałyśmy, że
pewnie napadli go chuligani i może już nigdy go nie zobaczymy.
– Byłem na zebraniu związku. Zapomniałem ci o tym powiedzieć – burczy
pod nosem zamiast przeprosin. Obsypuje pocałunkami mnie i Wierkę, po czym
prowadzi nas z powrotem do łóżka. – Czerwoni nas przekrzykują – tłumaczy
Binele szeptem. – Wcisnęli się do zarządu i wszystko przejęli. Nie mogłem
wcześniej wyjść.
To świetna wymówka. Członkowie związku zawodowego kelnerów organizują
zebrania w nocy, po drugiej zmianie. Odkąd związkowi grozi, że cały zarząd wpad-
nie w ręce komunistów, zebrania są burzliwe i często trwają aż do świtu. Jankew
unika wzroku Binele. Nie jest pewny, czy przyjęła tę wymówkę za dobrą monetę.
Binele kładzie się z powrotem do łóżka. Jankew przykrywa mnie i Wierkę
kołdrą, przy czym znowu obsypuje nas pocałunkami. Gdy rozbiera się, Binele
wciąż nie odzywa się do niego ani słowem. Czy coś podejrzewa? Czy jest zła na
niego? Za chwilę trzyma ją w ramionach. Przytulając się do niej, czuje wilgoć
na jej policzku.
– Bogu dzięki, wróciłeś do domu. – Słyszy w końcu jej szept.
Następnego dnia pan Terkeltojb wita Jankewa z chytrym uśmieszkiem na
twarzy.
– Jak poszczęściło ci się wczoraj w Tabarinie, Jankewie? – pyta go. – Widzę,
że Baruch Wajskop zostawił swoją piękną żonkę w twoich rękach. Czy mam mu
opowiedzieć, jak dobrze potrafisz ją zabawić, i że może na tobie polegać? – Pan
332 Terkeltojb puszcza szelmowskie oko.