Page 29 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 29

Rozdział drugi
















             Majowe słońce wpadało smugami do izby chorych szpitala w Bergen-Belsen,
             urządzonego w jednym z byłych koszar szkoły wojsk pancernych dla SS. Siwowło-
             sy belgijski doktor w białym fartuchu niedbale narzuconym na czarny wojskowy
             mundur krążył pomiędzy łóżkami dopiero co wyzwolonych więźniów chorych na
             tyfus. Zdawało się, że osiągnął taki poziom zmęczenia, kiedy człowiek przestaje
             czuć i staje się całkiem żwawy i rozmowny. Głębokie zmarszczki na jego twarzy
             były wilgotne. Na czole perliły się krople potu. Jego usta wykrzywiał gorzki grymas,
             jakby właśnie spróbował czegoś bardzo niesmacznego. Na zewnątrz panował
             wspaniały wiosenny dzień i może właśnie przez to jego serce było pełne gniew-
             nego obrzydzenia do wszystkiego i wszystkich. Możliwe, że podczas szalonej
             zawieruchy pracowałoby mu się lepiej.
                Towarzyszyła mu świta młodych belgijskich studentów medycyny i świeżo
             upieczonych doktorów. Ich białe fartuchy, narzucone na czarne mundury, również
             były rozpięte. Rozchylone kołnierzyki odkrywały ogolone, smukłe szyje. Wyglądali
             na wysportowanych, zdrowych ludzi. Dziecięca niewinność, wymieszana z cieka-
             wością i dziecięcym strachem przed niemal nierzeczywistą makabrą, wyzierała
             z ich jasnych, choć zmęczonych, wodnistych oczu. Można by ich niemal wziąć za
             grupę nordyckich bogów czy po prostu za grupę białych aniołów – gdyby tylko nie
             byli tacy głośni i nie ziewali tak często. Jedynie pielęgniarka, kobieta w średnim
             wieku, najbardziej z nich wszystkich zmęczona, a zarazem najbardziej energicz-
             na, dyskretnie skrywała swoje ziewanie za parawanem mocno zaciśniętych,
             bladych ust.
                Grupa powoli posuwała się wzdłuż długiego korytarza baraku, wizytując jedną
             izbę chorych za drugą. Im dalej posuwała się inspekcja, tym bardziej zagubieni
             stawali się młodzi ludzie. Ot, grupa aniołów-turystów w białych fartuchach, która   27
   24   25   26   27   28   29   30   31   32   33   34