Page 317 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 317

długich zdań zapisanych na czystej stronie papieru. Takie skandaliczne zmar-
             nowanie dobrego, białego papieru listowego, który mógłby zostać zapełniony
             drogimi szczegółami dotyczącymi Abraszy! I co ta Niemka miała na myśli,
             pisząc, że stan Abraszy jest stabilny? Co to znaczy? I czy w ogóle możliwe jest
             odcyfrowanie ściśniętych liter podpisu Niemki? Może robi to celowo? Może jest
             nazistką, która ukrywa się pod białym fartuchem i podpisem, którego nie da się
             odczytać? – A Abrasza jest w jej rękach!
                Postanowiła napisać list bezpośrednio do szpitala w Birnau i zapytać w nim
             o szczegóły stanu zdrowia Abraszy. Wprawdzie w pewnym sensie była zadowo-
             lona, że ich nie zna, musiała jednak poznać prawdę, bez względu na to, czy była
             na to wystarczająco silna, czy nie.
                Wyjęła ołówek i kawałek papieru spod poduszki, wciągnęła na siebie pa-
             siak i podreptała na zewnątrz, by usiąść gdzieś w kąciku podwórza i napisać
             odpowiedź na list Abraszy. Usadowiła się na skrzynce, jednak jej ręka zastygła
             w bezruchu nad kartką.
                Ubiegłej nocy miała zły sen. Wciąż jeszcze źle sypiała nocami. Koszmary
             stawały się coraz bardziej bezwzględne w swoim okrucieństwie. Nadal prze-
             śladowały ją potworności kacetu, stanowiąc ostry kontrast dla jej bieżących
             dni. Im lepiej czuła się w ciągu dnia, im weselsza była, tym straszniejsze wi-
             zje dręczyły ją w nocy. Najczęściej prześladowało ją wspomnienie bydlęcego
             wagonu w drodze do Auschwitz i rozdzielenia z rodziną na rampie kolejowej,
             gdzie odbyła się pierwsza selekcja. Często budziła się nagle ze snu z krzykiem,
             a potem była przez cały poranek niespokojna i nerwowa. Oczy „pociły się” jej
             bez najmniejszego powodu. Ona, która w obozie ani razu nie uroniła łzy, teraz
             godzinami bezwiednie płakała. Czasami miewała halucynacje w samym środku
             dnia. Widziała wizje, czuła zapachy i słyszała głosy. Zajęta drobnymi, zwykłymi
             sprawami, przerywała to, co akurat robiła i wpatrywała się nieruchomo w jakieś
             obrazy, przysłuchiwała się głosom.
                Nie wspominała o tych koszmarach Balci i Malce, kiedy przychodziły do
             niej. Rzadko rozmawiała z nimi o kacecie. Unikanie tego tematu przypominało
             powstrzymywanie się od rozdrapywania sobie nawzajem ran. Nie miała jednak
             żadnych wątpliwości, że je również dręczą koszmary. Wiedziała, że Malka mówi
             jednak o swoich przeżyciach, wprawdzie nie z nią, Miriam, i nie z innymi oca-
             lonymi – tylko z obcymi, niewiedzącymi, z tymi, którzy „tam” nie byli; jak gdyby
             chciała, żeby chociaż w ten sposób odkupili swoje szczęście, żeby choć w myślach
             uczestniczyli w tym cierpieniu, którego nie odczuli na własnej skórze. A może
             pragnęła dzięki temu odczynić klątwę ciążącą nad tymi, którzy „tam” byli, i tym
             sposobem osłabić siłę prześladujących ją lęków?
                Jednak Miriam irytowało, że Malka rozmawiała o swoich doświadczeniach
             z belgijskimi lekarzami i pielęgniarkami, gdy przychodziła do lazaretu, by ją
             odwiedzić. Dlaczego ta mądra Malka robiła z siebie głupca? Jak była w stanie
             o tym mówić? Jakich słów używała? Ci ludzie należeli przecież do całkiem innego   315
   312   313   314   315   316   317   318   319   320   321   322