Page 320 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 320

Siedzę na mojej pryczy w szpitalnym pokoiku. Jest jeszcze południe. Moje
           aryjskie współlokatorki, które opuszczają jutro lazaret, ucięły sobie drzemkę.
           Okno jest otwarte i zaczyna się robić gorąco. Wiejący od okna ciepły wietrzyk
           przywiewa do środka melodię. Ktoś na zewnątrz śpiewa piosenkę, którą zwykła
           nucić mama: „Wos gewen iz gewen, iz nito” 236 . Nucę do melodii, zmieniając
           ostatnie słowa: „Wos gewen iz gewen – iz noch do” .
                                                     237
             Abraszo, ostatnio do moich powtarzających się koszmarów z naszej podróży
           bydlęcym wagonem doszedł jeszcze jeden, by mnie prześladować. Śni mi się
           często, że nie mogę otworzyć oczu, że całkiem oślepłam. Odwiedziła mnie tu
           kobieta z mojego obozu. Nazywa się Genia. W dniu wyzwolenia nagle straciła
           wzrok. Lekarze uważają, że była to histeryczna ślepota. Genia nie mogła już
           więcej patrzeć na świat. Zbyt dużo zobaczyła. Widzę się we śnie, jak całkiem
           rozbudzona usiłuję otworzyć oczy i nie mogę. Krzyczę, wołam, by podano mi
           nóż, żebym mogła rozciąć sklejone powieki. Wpadam w panikę. Nikt nie może
           mi pomóc. Pamiętasz, Abraszo, jak zwykłeś wyjaśniać mi moje sny? Cytowałeś
           z Talmudu, że niewyjaśniony sen jest jak nieprzeczytany list. Jednak te moje sny
           nie potrzebują żadnego komentarza.
             I czy pamiętasz, jak niedługo po wybuchu wojny zdarzyło się nam raz roz-
           mawiać o cierpieniu. Powiedziałeś, że nie powinno się być na nie ślepym, lecz
           przyjąć je i ujarzmić, jak gdyby było dzikim wołem; trzeba nałożyć jarzmo na jego
           kark, żeby nie zostać przez nie zniszczonym, tylko przeciwnie, żeby pomogło
           nam orać nasze własne pole. Moim polem jest moje ocalone życie. Użyźniam
           je łzami, lecz plonów nie zbieram ze śpiewem na ustach.
             Węgierski ordynans wszedł dopiero co do mojego pokoiku na czubkach
           palców i wręczył mi jabłko. Moje pierwsze jabłko po wyzwoleniu! Dlaczego
           akurat ten wczorajszy zbrodniarz mi je przyniósł? To jabłko nie jest ani trochę
           podobne do wspaniałego czerwono-żółtego jabłka, które moja babunia Hinda
           wręczyła mi pewnego razu podczas letnich wakacji, kiedy siedziałyśmy razem
           przy jej okiennym sklepiku na Pociejowie w Bocianach. Przed wojną, za każ-
           dym razem, kiedy wgryzałam się w jabłko, przychodziła mi na myśl babunia
           Hinda. Teraz też. To jabłko przenosi mnie w cudowny sposób do Bocianów,
           do babci.
             Czuję na podniebieniu całą słodycz moich dziecięcych lat, kiedy przypominam
           sobie smak babcinego jabłka, aromat cynamonu w jabłkowym kompocie mamy,
           czy smak makowych ciasteczek wypiekanych w piecu Zalmana Fidlera. Zwykłam



           236   (jid.) Co było, to było, już tego nie ma – jedna z najpiękniejszych nostalgicznych pieśni z reper-
             tuaru żydowskiego teatru przedwojennego, wykonywana przez różnych znanych artystów, po raz
             pierwszy w 1926 r., do której tekst napisał David Meyerowitz (1867-1943), kompozytor urodzony
             na Łotwie, ale tworzący głównie w USA.
    318    237   (jid.) Co było, to było, i wciąż jest.
   315   316   317   318   319   320   321   322   323   324   325