Page 314 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 314

gdy winda unosi się lub opada. Szeptem wymieniają między sobą uwagi w jidysz,
           żeby nie rozumiał ich polski windziarz wystrojony we wspaniałą, czerwoną liberię
           z pozłacanymi guzikami. Nie biorę udziału w rozmowie dzieci, za to pozwalam
           sobie na puszczenie wodzy fantazji. Chociaż stoję w windzie i widzę oraz słyszę,
           co się wokół mnie dzieje, a także czuję komiczne łaskotanie w dole brzucha, tak
           naprawdę unoszę się w zeppelinie gdzieś daleko pomiędzy ziemią a niebem.
             Kiedy wracam z wycieczki do hotelu Savoy, ku mojemu zdumieniu widzę, że
           tata jest w domu. Wygląda żałośnie i zupełnie inaczej niż ten piękny tata, o którym
           opowiadałam dzieciom z mojej klasy. Żal ściska serce, gdy się na niego patrzy.
           Leży wyciągnięty na łóżku i płacze jak dziecko. Nigdy wcześniej nie widziałam łez
           w jego oczach. Mama siedzi cały czas obok niego i wstaje tylko po to, by podać
           nam, dzieciom, coś do zjedzenia. Wtedy opowiada Wierce i mnie smutnym szep-
           tem, że nasz wujek Szolem, starszy brat taty, który mieszkał w Bocianach i miał
           troje dzieci – których ja i Wierka prawie nie znamy – zmarł dzisiejszego ranka.
           Dostał zawału serca, gdy niósł ciężki worek z mąką. Był z zawodu tragarzem
           i pracował na Pociejowie, jak nazywa się targ w Bocianach.
             Tego samego wieczoru rodzice jadą pociągiem do Bocianów i ciocia Rachela
           przychodzi opiekować się nami. Obie z Wierką smucimy się z powodu śmierci
           wujka Szolema. Nie mogę przestać myśleć o martwym szajgecu i wyobrażam go
           sobie jako Żyda z brodą i pejsami. Potem widzę w wyobraźni mojego własnego
           tatę z kręconymi, brązowymi włosami i uroczymi wąsikami, wyglądającego jak
           ten martwy szajgec – i czuję, jak lodowaty chłód ściska mi serce. Jednocześnie
           jednak, podobnie jak Wierka, jestem bardzo zadowolona z tego, że nie muszę
           iść wcześnie spać i mogę grać razem ze wzdychającą ciocią w loteryjkę.

                                           *

             Za parę dni mają się zacząć letnie wakacje i w mojej klasie panuje świąteczny
           nastrój. Nauczycielka Boleściwa, która już dawno wyleczyła się z romantycz-
           nych rozczarowań poprzedniego lata, rozkwitła i na nowo stała się wesołą,
           rozszczebiotaną, a równocześnie z lekka trwożliwą i roztargnioną pięknością.
           Jest ucieleśnieniem wiosny i zaraża klasę wiosenną gorączką. Nie ma cierpli-
           wości, by prowadzić lekcje i zamiast tego czyta nam na głos z albumu, w którym
           gromadzi najlepsze prace pisemne swoich uczniów, napisane zarówno w tym
           roku, jak i przez wszystkie poprzednie lata, w których uczyła drugie klasy. Część
           z tych prac jest bardzo komiczna i cała klasa zwija się ze śmiechu. Inne nie są
           wprawdzie takie zabawne, ale i tak wszyscy się śmieją. Czyta też poemat Wierki.
           Wierka opowiedziała mi kiedyś, że za ten poemat nauczycielka nagrodziła ją
           pocałunkiem w głowę.
             W albumie nie ma ani jednej mojej pracy. Nie ma też żadnego powodu, dla
           którego nauczycielka miałaby nagrodzić mnie pocałunkiem w głowę. Przez ostatnie
    312    parę miesięcy mocno opuściłam się w nauce. Na szczęście rok szkolny dobiega
   309   310   311   312   313   314   315   316   317   318   319