Page 311 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 311
Szybko okazuje się, że moje obawy się sprawdziły i zasypiam z nieprzyjemnym
uczuciem zazdrości o Wierkę.
Nie jest to jednak jeszcze koniec historii z kradzieżą obrazka.
Następnego dnia rano, kiedy Wierka i ja przygotowujemy się w kuchni do
pójścia do szkoły, a Jankew i Noniek śpią jeszcze w drugim pokoju – któż to stuka
do drzwi, jeśli nie nauczycielka Boleściwa. Wszedłszy do środka, podchodzi zaraz
do Binele owijającej akurat moją szyję długim szalem – który zwykle zdejmuję,
jak tylko znikam z oczu mamy – i kładzie dłoń na jej ramieniu.
– Przyszłam panią przeprosić, towarzyszko Polin – mówi żałosnym głosem.
– Całą noc nie mogłam spać. Wczoraj zawracałam pani głowę zupełnym głup-
stwem. Do tego jeszcze postąpiłam niepedagogicznie wobec dziecka. – Kiwa
głową w moją stronę. – Proszę zrozumieć, towarzyszko Polin, przeżywam osobistą
tragedię i niestety odbija się to na mojej pracy. Ale proszę mi wierzyć, że mam
wielki szacunek dla pani i bardzo lubię państwa dzieci. Jest pani wspaniałą
matką, a pani mąż jest wspaniałym ojcem.
Stoję już przy drzwiach z teczką w ręce, a Wierka stoi obok mnie. Na-
uczycielka podchodzi do mnie, zawiązuje węzeł na moim szalu i całuje mnie
w czoło.
– Nie gniewasz się na mnie, Miriamko? – pyta, po czym zwraca swoje piękne,
czarne oczy na Binele. – Uważam – wyjaśnia jej – że nauczyciel może i powinien
przeprosić ucznia, kiedy zda sobie sprawę z tego, że postąpił niewłaściwie.
Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że nauczyciel też może być zdolny
do płaczu. Przyglądam się, jak łzy wypływają strumieniami spod długich, czar-
nych rzęs nauczycielki. Jej oczy zaczynają mi przypominać kuleczki z czarnego
aksamitu. Bardzo lubię aksamit i bardzo lubię nauczycielkę za jej łzy. Jed-
nak cała ta sytuacja wprawia mnie w zakłopotanie. Chwytam więc ją za rękę
i ciągnę, wołając:
– Chodźmy, pani nauczycielko, bo spóźnimy się do szkoły!
W klasie oczy nauczycielki, chociaż aksamitne i trochę zaczerwienione, są już
całkiem suche. Nieustannie rzuca życzliwe spojrzenia w moją stronę, podczas
gdy ja jestem coraz bardziej skrępowana i czuję się nieswojo. Wciąż ją lubię,
lecz jednocześnie czuję do niej wyraźną niechęć. Bo w końcu co warte są te jej
sentymentalne sztuczki w porównaniu z bólem, który wciąż dręczy moje serce
w rezultacie burzliwej sprzeczki z rodzicami, nawet jeśli wszystko dobrze się
skończyło? I co mi z tego, że sprawa z „kradzieżą” obrazka została pozytywnie
zakończona, skoro wisi on teraz na ścianie w klasie i jedyne co mogę zrobić, to
przyglądać się mu podczas nudnej lekcji? „Jesteś mój… mój…” – szepczę w głębi
serca, ale nie jestem już dłużej przekonana, że rzeczywiście tak jest.
I jakby za sprawą ironii losu jeszcze tego samego dnia, gdy wracając ze szko-
ły do domu, wlokę się rozmarzona bałuckimi ulicami, wpada na mnie złodziej,
wyrywa mi z ręki teczkę i ucieka.
309