Page 308 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 308

– Co ukradłaś? – krzyczy od razu do mnie ochrypłym od płaczu głosem. Ja,
           wcielenie niewinności, patrzę na nią ze zdumieniem w szeroko rozwartych oczach.
           Ukradłam? Kiedy? Co? – Z pewnością coś ukradłaś, skoro nauczycielka mnie
           o to pytała. Nie wyssała sobie przecież czegoś takiego z palca!
             Wierka robi przestraszoną minę i siada na łóżku. Mama, z wykrzywioną twarzą
           i załzawionymi oczami, wygląda, jakby postradała zmysły.
             – Nie krzycz tak, mamo – próbuje uspokoić ją Wierka. – Co Miriam miałaby
           ukraść? Nie potrzebuje pieniędzy, bo nie lubi słodyczy, a ty dajesz jej pięć groszy
           na kolorowy papier.
             Jednak ja uspakajam się szybciej niż mama. Nagle przypominam sobie
           i wołam do niej:
             – Wiem, mamo, co nauczycielka miała na myśli! Chodzi jej o obrazek.
             – Jaki obrazek?
             – Obrazek, który wisi na ścianie w naszej klasie. Oddałam go jej.
             – I co jeszcze?
             – Więcej nic.
             – Dlaczego ukradłaś ten obrazek?
             – Nie ukradłam go, ale nauczycielka uważała, że tak. Wzięłam go tylko, bo
           chciałam go mieć w domu.
             – A więc jednak ukradłaś! – Rozsierdzona Binele rzuca się na mnie niczym
           drapieżny ptak i wymierza mi policzek. – Masz! Będziesz wiedzieć na następny
           raz, że nie wolno kraść! Jak mogłaś coś ukraść? Nie myśl sobie, że skoro żyjesz
           na Bałutach, masz prawo wyrosnąć na zepsutą dziewczynę. Nigdy w życiu! Nigdy
           w życiu, słyszysz? Nigdy! – krzyczy i wybucha płaczem.
             Ja nie płaczę. Twarz płonie mi od siarczystego policzka, który wymierzyła
           mi mama. Jeszcze nikt nigdy nie uderzył mnie w twarz. W moim wnętrzu płonie
           gorszy ból niż po najsilniejszym klapsie, jaki kiedykolwiek dostałam w siedzenie.
           Jeszcze nigdy nie czułam się tak poniżona i obrażona. Opanowuje mnie dziki
           gniew na mamę, tę niesprawiedliwą, złą czarownicę. Wyskakuję z łóżka i rzucam
           się na nią z zaciśniętymi pięściami.
             – Zła mama! Zła mama! – wrzeszczę. – Nie chcę cię więcej znać! Chcę,
           żebyś umarła!
             Binele próbuje się ze wszystkich sił opanować. Łapie mnie za przeguby dłoni
           i potrząsa mną gwałtownie.
             – Mamy się nie bije! Mamy się nie przeklina i nie wolno kraść! – spazmuje,
           ledwo zdając sobie sprawę z tego, co krzyczy.
             Noniek budzi się i też zaczyna krzyczeć. Wierka wybucha rozpaczliwym
           płaczem i woła:
             – Nie krzycz, mamo, proszę cię, nie krzycz! – Ja zawodzę dziko i próbuję
           wyrwać się z rąk mamy.
             W tej oto chwili wchodzi do mieszkania Jankew, wracając z zebrania. Wyry-
    306    wam się z rąk mamy i podbiegam do niego. Zaplatam wokół niego ręce, a on
   303   304   305   306   307   308   309   310   311   312   313