Page 305 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 305

nad którymi próbuję zapanować – co udaje mi się dzięki mocnemu zaciskaniu
             ust – znajduję wreszcie ulgę we łzach, które zaczynają płynąć z moich oczu.
                Nauczycielka spostrzega zaraz moje wilgotne oczy i dwie duże łzy staczające
             się po moich policzkach. Mocno wzruszona wrażeniem, jakie jej słowa wywarły
             na dziecku, szepcze szybko:
                – No, sza, sza, zapomnijmy teraz o tym wszystkim, moja droga Miriam.
                Pilnie i z poważną miną notuje coś w dzienniku klasowym, który nosi ciągle
             ze sobą, po czym posyła mnie w końcu na lekcję gimnastyki.

                                              *

                Jest późny wieczór. My, dzieci, już śpimy. Jankew pracuje w tym tygodniu
             w Capri na pierwszą zmianę i dopiero co wrócił do domu z zebrania. Jego wej-
             ście budzi mnie. Widzę, jak siada przy stole i przekartkowuje strony nowego
             numeru „Derwachung”. Binele podaje mu szklankę herbaty i zaczyna rozmowę
             o problemie, jaki ma ze mną.
                – Nie śmiej się ze mnie – odzywa się do niego – ale coś mi się zdaje, że
             Miriamka nie jest całkiem normalna. Myślałam już nawet o tym, żeby jutro na
             wywiadówce porozmawiać z jej nauczycielką, ale coś mnie powstrzymuje. Ludzie
             mają długie języki. Partia jest podobna do małego sztetla i każdy jeden wie, co
             gotuje się w garnku drugiego. Ludzie zaczną gadać Bóg wie co. Jeśli Miriamka
             jest normalna, powiedzą, że to ja jestem nienormalna, bo mam takie podejrze-
             nia. A jeśli jest, nie daj Boże, rzeczywiście trochę nienormalna, będą dowcip-
             kować, że jabłko spadło niedaleko od jabłoni. Bo jakby nie było, to matka jest
             zawsze winna.
                Jankew odsuwa od siebie „Derwachung” i do połowy wypitą szklankę her-
             baty, po czym bierze Binele na kolana. Jak zwykle próbuje odwrócić jej uwagę
             od złych myśli długimi, gorącymi pocałunkami. Binele odrywa usta od jego warg
             i „przypiera go do muru” pytaniem o jego zdanie w kwestii, którą poruszyła. On
             śmieje się cicho.
                – Powinnaś już wiedzieć, że fantazjowanie to rodzinna przypadłość. Odzie-
             dziczyła to po mnie. – Wsuwa rękę pod jej fartuch i gładzi jej brzuch i biodra.
                – To dlaczego Wierka taka nie jest? – pyta Binele, wyciągając jego rękę
             spod fartucha.
                – Wierka też taka jest. Tylko kiedy ona się rozmarza, robi w tym samym
             czasie coś innego, na przykład pisze swoje wiersze. Dlatego nie zauważasz, że
             ona również buja gdzieś w obłokach.
                Przysłuchuję się ich rozmowie. Rozpiera mnie ciekawość i chcę zrozumieć,
             co rodzice o mnie mówią, jestem jednak zbyt śpiąca, by móc skupić się na tym,
             co słyszę.
                Następnego dnia Binele idzie do szkoły na wywiadówkę. Nauczycielka Bole-
             ściwa odwołuje ją na stronę i siada z nią kolano w kolano.           303
   300   301   302   303   304   305   306   307   308   309   310