Page 291 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 291

i rozrzuca okruszki chleba przed szparami w ścianie z desek. Podchodzę do niej
             z szacunkiem należnym starszej dziewczynce i pytam ją, co robi.
                – Karmię myszki – odpowiada mi spokojnie Malka.
                Zaraz biorę nogi za pas. Boję się myszy. Równocześnie jednak mój szacunek
             dla Malki sięga zenitu. Parę dni później, gdy skaczę sobie po polach, spostrze-
             gam ją uganiającą się z siatką w ręce za motylami. Podbiegam do niej, a Malka
             obdarza mnie komplementem:
                – Dobrze biegasz – mówi. – Może chcesz mi pomóc? Pracuję dla nauki.
                – Co robisz? – dopytuję ostrożnie, żeby lepiej zrozumieć, o czym mówi.
                – Widzisz przecież, co robię. Łapię motyle. Obserwuję, jak umierają, a potem
             wklejam je do albumu.
                – Potrafię łapać motyle gołymi rękami – chwalę się.
                Malka z autorytetem potrząsa głową.
                – Tak nie można. To niedobre dla nauki. Możesz połamać im skrzydła – mówi,
             po czym puszcza się w pogoń za motylami po polu, zostawiając mnie samą.
                Następnego dnia Malka przychodzi do naszej chałupy. Jak zwykle ma na so-
             bie skautowe spodenki, z których wyrósł Gabi, oraz jego koszulkę i rozczłapane
             sandały, które też są już na niego za małe. Na głowie nosi jego starą czapkę
             z daszkiem z białego kiedyś, lecz teraz już poszarzałego materiału i z dziurami
             „dla wentylacji”. W ręce trzyma siatkę Gabiego do łapania motyli.
                – Chodź, będziesz mi pomagać – proponuje.
                Pomaganie uczennicy z wyższej klasy to wielki zaszczyt. Z szacunkiem biorę
             od Malki siatkę i wychodzę z nią na zewnątrz. Jednego nie rozumiem: dlaczego
             Malka karmi myszki, żeby podtrzymać je przy życiu, i łapie motyle, by je zabić?
             Powstrzymuję się jednak od zapytania jej o to, żeby nie zobaczyła, jaki ze mnie
             głuptas.
                Po drodze na łąkę Malka opowiada mi z wielką powagą o swoim naukowym
             dorobku. Od swoich starszych braci dowiedziała się wielu ważnych rzeczy, za co
             chwali ich szczodrze i szczerze. Nauczyli ją, jak wspinać się na drzewa i wyjmować
             jajeczka z ptasich gniazd, jak zręcznie łapać motyle, by nie zniszczyć koloru ich
             skrzydeł, a także jak przekłuwać główki maleńkich insektów szpilką z kapelusza
             Balci, a potem zanurzać te małe, martwe stworzonka w słoju z octem, żeby zakon-
             serwować ich kształt i sprawić, by wyglądały jak żywe. Dopiero potem – wyjaśnia
             mi Malka – kiedy insekty wyschną, można je wkleić do albumu. Oprócz motyli
             Malka kolekcjonuje wszelkiego rodzaju żuki, ćmy, koniki polne i przezierniki.
                Na łące, ponad trawami i kwiatami, bzyczą przeróżne owady rozmaitych
             wielkości oraz kolorów. Uganianie się za tymi małymi, barwnymi drobinkami jest
             bardzo ekscytujące i przyjemne. Później, kiedy są już złapane, mogę zaspokoić
             ciekawość i przyglądać się im, jak trzepoczą się w siatce i rozpaczliwie szukają
             drogi ucieczki z tej pułapki. Malka zaciska siatkę i ostrożnie wsuwa do środka
             rękę. Stara się złapać motyla za główkę, żeby skrzydełka nie straciły swojej bar-
             wy. Widzę, jak drobne ciałko drży, gdy Malka trzyma je między palcami, wyjmuje   289
   286   287   288   289   290   291   292   293   294   295   296