Page 296 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 296

się, jak przysiada na polnym kwiatku i macha powoli swoimi przepięknymi skrzy-
           dełkami. Łapię go w dłonie, czuję, jak trzepocze między nimi, szukając drogi na
           zewnątrz, i po chwili rozwieram je. Zwrócenie motylowi wolności wzbudza we
           mnie wspaniałe uczucie. Jednak moja przyjemność zostaje zmącona myślą, że
           nienawidzę nauki i nie potrafię nic dla niej zrobić, przez co nie będę mogła nigdy
           dopomóc Malce w wynalezieniu leku przeciwko śmierci.

                                           *

             Pobyt na letnisku dobiega końca. Szkoda mi opuszczać Stefanów. Ciężka
           melancholia ogarnia mnie tego dnia, kiedy przygotowujemy się do powrotu do
           domu. To zwariowany dzień. Mama straciła już dobry nastrój i w pośpiechu pa-
           kuje nasze rzeczy. Spocona, zniecierpliwiona, przybiera typowy dla miejskiego
           życia wyraz twarzy. Obarcza mnie nudną funkcją opiekowania się Nońkiem, bo
           Wierka za żadne skarby nie chce się tego podjąć. Ma teraz ważniejsze sprawy
           na głowie. Tego lata wzięła się bowiem za pisanie wierszy. Gdy przeczytała je
           mamie, ta oczywiście rozpłynęła się w zachwytach i posłała ją z wierszami do
           towarzyszki Hanki, którą wybrała na godnego zaufania krytyka.
             Ostatni dzień naszego pobytu na wsi zainspirował Wierkę do napisania wier-
           sza o ostatnim dniu na wsi. Siedzi więc z zeszytem i ołówkiem przy krawędzi
           stołu, który cały zastawiony jest pakami z ubraniami oraz stosami talerzy oraz
           garnków, i pisze. Brązowe pierścienie jej włosów opadają tak nisko, że ledwo
           można dostrzec spod nich zeszyt. Nikt, nawet mama, nie ma prawa przeszka-
           dzać jej podczas tego oto bezkresnego momentu poetyckiego zamyślenia. Świat
           wokół niej mógłby się zawalić, a ona by tego nie zauważyła. Dlatego to ja muszę
           wałęsać się z Nońkiem i właściwie nie przeszkadza mi to, bo ten dzień jest już
           tak czy siak stracony.
             Towarzysz Kac jest sam właścicielem swojego interesu, dlatego mógł zro-
           bić sobie wolne i przyjechać z miasta, by pomóc dwóm chłopom, od których
           wynajmowano pokoje, załadować rzeczy na wóz drabiniasty i dopilnować, żeby
           odjazd przebiegł bez przeszkód. Grubawy pan Kac ma czerwone, pełne policzki
           i krótkie, gęste, pokręcone jak owcza wełna włosy. Z twarzy nie schodzi mu
           dobroduszny uśmiech rozjaśniony pobłyskującymi między jego wargami złotymi
           koronami na zębach.
             „Powiedz mi, Carmen, czy kochasz mnie…” 226  – śpiewa głośno po polsku,
           żeby zabawić chłopów pomagających mu załadować wóz. Potem, posapując,
           zaczyna wygwizdywać inne popularne arie z opery Carmen.
             Z Nońkiem za rękę stoję w pobliżu wozu drabiniastego i przyglądam się
           krzątaninie pana Kaca. Za każdym razem kiedy odwraca głowę w moją stronę,


    294    226   Słowa libretta z opery Carmen francuskiego kompozytora Georges’a Bizeta.
   291   292   293   294   295   296   297   298   299   300   301