Page 25 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 25

wdarła się do pokoju. Kłęby dymu wirowały w powietrzu – rozedrganej, gęstej
             żelatynie. Niebo kręciło się niczym karuzela.
                – Dzieci! – zawołała nagle Balcia ochrypłym głosem. – Musimy uczcić to święto!
             Skoro nie ma niczego innego, uczcimy je dodatkowym kawałkiem chleba, tym
             razem… z solą. – Zakrzątnęła się przy stole i niebawem każda z nich trzymała
             w ręku kromkę chleba z solą. – Pokonano ich! – Balcia podniosła kromkę do
             góry niczym toast. Malka i Miriam niezdarnie i niepewnie powtórzyły jej gest.
                Miriam nie mogła się nadziwić, że kawałek chleba z solą nie ma smaku i ledwo
             da się go połknąć. I nie mogła się też nadziwić swojej obojętności! Tak bardzo
             modliła się o tę chwilę! A teraz, kiedy nadeszła…

                Abraszo, dlaczego tak trudno przełknąć pokój? Nikt nie szaleje z nadzwy-
             czajnego zachwytu. Ani też z nadzwyczajnego smutku. Właściwie nie powinnam
             o to pytać. W moim obozowym uniwersytecie nauczyłam się, że człowiek nie jest
             w stanie pojąć ekstremalnych przeżyć pełnią swojej świadomości. Kiedy żałoba
             jest zbyt wielka, przestajemy ją czuć, wyłączamy nasze zmysły, nerwy. To samo
             dzieje się chyba w przypadku zbyt silnej radości. Słyszę wojskowe świętowanie
             na zewnątrz, a w tym samym czasie przeszłość unosi się nade mną jak sęp
             i wyczynia orgie na szczątkach moich wspomnień i snów. Słońce wciąż zachodzi
             na moim niebie.
                Abraszko, wydaje mi się, że już wieki całe leżę na tej pryczy – tratwie na
             rzece dzikiego zagubienia; że to, co się stało ze mną, to tylko fala straszliwych
             wizji, które przepływają przed moimi oczyma i jeszcze trwają. Jaki związek mają
             z tym, co nazywa się rzeczywistością? Czy to wszystko mnie dosięgnęło, dotknęło
             mojego „ja”? Wszystko wydaje mi się takie nieosobiste, jakbym nie była sobą,
             lecz gościem we własnym koszmarze.
                Ale jeśli byłoby inaczej, to jak mogłabym wytrzymać? Może właśnie moje
             wrodzone zamyślenie pomogło mi przetrwać to wszystko? I jak to możliwe, że
             wciąż mam wrażenie, iż mama i Wierka gdzieś są; że gdy tylko się obudzę po nocy,
             która mi się śni, to je odnajdę? Czyimi oczami patrzyłam? Czyją świadomością
             ogarniałam prawdę?
                Abraszo, czy i Ty cierpisz na taką chorobę wyzwolenia co ja? Czy kiedyś się
             z niej wyrwiemy? Czy ja się z niej wyleczę?
                Wydaje mi się, że bardziej muszę chcieć wyzdrowienia. Rodzice domagają
             się tego ode mnie, dla mnie, dla nich, dla Marka i – dla moich nienarodzonych
             dzieci. Czy wiesz, Abraszo, że matka miała dwadzieścia jeden lat, jak ja teraz,
             kiedy wyszła za mojego ojca w domu Balci Cederbojm, i że wówczas też był maj?
             Majowy ślub… Tak sobie myślę, że gdybym się nie bała wrócić do nich, pomo-
             gliby mi się obudzić; że wszystko, co muszę zrobić, to – iść do domu. Otworzyć
             drzwi i powiedzieć: „To ja”. Może tym językiem, tym słowem da się otworzyć
             drzwi życia. Ale w jaki sposób wrócić? Skąd mam wiedzieć, dokąd idę, skoro
             nie wiem, gdzie jestem?                                               23
   20   21   22   23   24   25   26   27   28   29   30