Page 26 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 26

Abraszko, może będziemy mogli pomóc sobie nawzajem? Podtrzymamy się na
           duchu? Może z naszego bólu rozkwitnie piękne życie, a nasza ofiara nie pójdzie na
           marne? Świat wyciągnie nauczkę z naszej próby. My też się czegoś nauczymy. Poznamy
           prawdziwą wartość każdej rzeczy, każdej minuty, każdej chwili. Nauczymy się kochać
           drugiego i samych siebie, ale nie taką złą, zniewalającą miłością, lecz uczuciem otwar-
           tym, wyrozumiałym. Nauczymy się być szczęśliwi jak tylko to możliwe.
             Jakiś głos z mojego wnętrza krzyczy do Ciebie przerażony – ochrońmy się na-
           wzajem od śmierci, którą nosimy w sobie!

                                           *

             Nowy dzień. Miriam otworzyła oczy. Balcia siedziała przy stole i tępymi no-
           życzkami rozcinała koc z UNRRA, który wisiał na gwoździu obok drzwi. Czyniła
           przygotowania, aby uszyć dziewczętom jakieś ubranie. Malka siedziała przy niej
           otulona kocem z pryczy i pisała coś na papierze z eleganckiego notesu.
             Miriam roześmiała się w myślach szyderczo: „Idiotka, pisze swoją książkę!
           Chyba gorączka uderzyła jej do głowy!”.
             Ale zaraz ogarnęła ją gorzka litość. Niejednemu ocalałemu majaczył w sercu
           taki pomysł nie do zrealizowania. Każdy z nich był przecież żywą, chodzącą książką,
           historią o mocnym zakończeniu. Biedna, mądra, rzeczowa Malka! Czyż nie wie-
           działa, że komuś, kto tego nie doświadczył, nawet w książce nie da się przekazać
           tego, co się stało? Że nawet oni, należący do plemienia doświadczonych, mogą
           tylko czynić aluzje na ten temat nieporadnym słowem, spojrzeniem, grymasem.
           Ponieważ nie da się wypowiedzieć absolutnego okrucieństwa, podobnie jak
           absolutnej boskości. A jeśli ktoś mimo wszystko pragnie coś przekazać, może
           to uczynić tylko tak, jak robi to ona, Miriam – bez ołówka i papieru, w drżącym
           transie, który przepala ciało i duszę.
             Chciało się jej pić, miała suche, spieczone usta i język. Patrzyła na dzbanek
           wody obok drzwi. Ale nie mogła tak wykorzystywać Balci. Może Malce zachce się
           pić? Wówczas i ona poprosi o łyka. Była coraz bardziej wdzięczna Balci za każdy
           macierzyński gest, który tamta jej ofiarowywała. Tak, teraz nadszedł czas, aby
           podziękować – nie jak w obozie, gdzie każdy okruch przyjaźni, każdy gest dobroci
           były tak niezwykłe, tak nieoczekiwane, że przyjmowano je jak coś naturalnego.
           Tam wszystko co niezwykłe wypadało naturalnie. Teraz było inaczej. Teraz było
           się zazdrosnym o każdego, czyja matka ocalała, i teraz należało odpłacić za
           dobro. No, a czym innym Miriam mogła odpłacić, jeśli nie powściągliwością
           w korzystaniu z cudzych usług?
             Balcia zwróciła głowę w jej stronę. Jakaś iskra rozbłysła w jej małych, prze-
           krwionych oczach.
             – Mam coś dla ciebie! – powiedziała i podniosła ze stołu kawałek brązowego
           papieru. – Zobacz. – Machała nim w powietrzu. – Abrasza przysłał ci odpowiedź.
     24    Był tu pewien młody człowiek. Abrasza podyktował mu tę karteczkę. Weź, czytaj.
   21   22   23   24   25   26   27   28   29   30   31