Page 265 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 265

rytmie. Topiła się w czarnym morzu, wśród fal płynnych cieni. Ręce kominiarza
             w czarnych rękawiczkach chwyciły ją za gardło. Krzyczała przez sen.
                Kiedy obudziła się rano, poczuła, że jej serce uciska olbrzymi ciężar. Ledwie
             przypominała sobie szczegóły nocnych koszmarów i czekała, żeby światło dnia
             i słońce zdjęły je z jej serca. Bardzo chciała uwolnić się od pociągu z wagonami
             towarowymi, który ciągle podążał za nią. Chciała powracać do zdrowia w lekkim
             nastroju. Miała wszelkie prawo być egoistyczna, skoncentrowana na sobie i za-
             pomnieć o wszystkim – prócz głodu i łaknienia życia.
                Jedzenie było fizyczną przyjemnością i obciążeniem dla sumienia. Balcia
             i Malka kontynuowały dzielenie się z nią ich przydziałami żywności.
                – Świnia ze mnie. – Miriam udała, że czuje się winna, i wyrwała podarunek z ich
             rąk. Od razu zaczęła ładować to wszystko w siebie i śmiała się do nich z pełnymi
             ustami. – Karmią nas tu, jakbyśmy były ptaszkami. Istotnie, chce się dziobać
             przez cały dzień. Ja sama pożarłabym słonia jako przekąskę między posiłkami.
                Balcia i Malka wyprowadziły ją na dziedziniec.
                – Widzisz, co tu się wyrabia? – odezwała się Balcia, podczas gdy pomagała
             Miriam usiąść na drewnianej skrzynce. – W coraz większym stopniu ta ferajna
             zaczyna organizować sobie jedzenie na własną rękę. Wyprawia się do chłopów
             na wieś albo łapie się okazję do Bergen. Jak ma się szczęście i zostanie się
             zabranym do jeepa, można wrócić z całym workiem jedzenia. Widzisz przecież,
             że podwórza coraz szczelniej wypełniają ogniska na ziemi. Nieustannie gotuje
             się i je z blaszanych puszek.
                – Te zapachy powodują, że cieknie mi ślinka – wyznała z uśmiechem Miriam.
                – Orgie żarcia – burknęła Malka. – Krzyki sytych zwierząt.
                Balcia udała, że nie widzi zniesmaczonej twarzy Malki.
                – Nas nie ogarnęła jeszcze gorączka szabrówki. A co się tyczy Sorki, ona
             naprawdę zaczyna dochodzić do siebie. Teraz właśnie wybieramy się do niej.
                Zostawiły Miriam siedzącą na dziedzińcu i kazały jej czekać, aż wrócą i za-
             prowadzą ją z powrotem do baraku lazaretu. Upłynęło nie więcej niż parę minut,
             jak były z powrotem.
                – Miriam! – zakrzyknęła Balcia. – Musiałyśmy od razu przyjść ci powiedzieć.
             Przy łóżku Sorki zastałyśmy jakiegoś młodego mężczyznę. Jest byłym uczniem
             gimnazjum Medema! Dopiero co przybył z Mauthausen szukać swojej siostry,
             a Malka mi mówi, że Sorki też. Sorka i te jej tajemnice! Nigdy bym nie przypusz-
             czała, że Sorka ma narzeczonego. Znasz go, ha, Miriam!
                – Kogo? – Miriam wybałuszyła oczy na Balcię i Malkę.
                Malka uśmiechała się wypogodzona.
                – Mendel Sznajder. Dla matki każdy chłopak, jakiego zobaczy koło dziewczyny,
             to od razu jest narzeczonym. Zdaje się, że Mendel wylał na ciebie kałamarz pełny
             atramentu, prawda, Miriam, kiedy byliście w pierwszej klasie?
                Miriam tak gwałtownie skoczyła na nogi, że w głowie jej się zakręciło i o mało
             co nie upadła.                                                       263
   260   261   262   263   264   265   266   267   268   269   270