Page 261 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 261

„Muzułmańska” twarz Malki wykrzywiła się w wyrazie pogardy. Przesunęła ręką
             po swoich odrastających kasztanowych włosach i złościła się na swoją mamę:
                – Dlaczego nie powiesz jej prawdy? – I sama wypaliła: – Przekupujemy te
             dwie laleczki, żeby cię nie okradały. Skosztowałaś coś z tego chleba, który zo-
             stawiłyśmy ci przedwczoraj? A tych jagód, które wczoraj postawiłyśmy na oknie,
             kiedy spałaś, też nie widziałaś na oczy, prawda?
                – Jakich jagód? – spytała Miriam.
                – A widzisz. Dlatego postanowiłyśmy coś z tym zrobić.
                Wbrew swojej woli Miriam zadała pytanie:
                – A skąd bierzecie tyle jedzenia?
                Głębokie zmarszczki wokół Balci ust rozciągnęły się wraz ze sztucznym
             uśmiechem.
                – To nie jest twoja sprawa.
                – Co znaczy, że to nie jest moja sprawa? Muszę to wiedzieć.
                – Nie zawracaj głowy. – Balcia rzuciła spojrzenie na gramofon. – Nie wiem,
             jak możesz znieść widok tego Węgra. – Skrzywiła się.
                – Kto mówi, że mogę go znieść? Ale on usługuje mi jak lokaj. Bo i dlaczego
             nie! – odparła z uśmiechem Miriam. Balcia nagle się zarumieniła.
                – Wydostajemy się z obozu. Angielscy policjanci wojskowi pozwalają nam
             wychodzić na spacer. Chodzi się więc do lasu na jagody. Pamiętasz ten las,
             który widziałyśmy, kiedy esesmani przyprowadzili nas do bramy kacetu? Ten
             las po lewej stronie? Las niezwykły! Przeogromny! Podobny do lasu w Stefa-
             nowie. Tam chodzę z Malką zbierać jagody. Sprzedaje się te jagody ludziom,
             którzy pracują w kuchni lub przy wydawaniu chleba, i w ten sposób mamy
             chleb i zupę.
                – Jak masz do czynienia z dwiema takimi lalkami jak twoje współlokatorki
             – odezwała się Malka – zaczynasz myśleć, że górnolotne idee, które trzymały
             nas przy życiu w kacecie, funta kłaków nie są warte.
                – No, daj mi już spokój z tą śpiewką, Malka – sprzeciwiała się Balcia.
                Lecz Malka się roześmiała.
                – Niekiedy chciałabym mieć siłę Samsona, żeby stanąć między niebem a ziemią
             i wydać taki krzyk, żeby świat zadrżał w posadach. – Potrząsnęła mocno deskami
             w nogach pryczy Miriam. – Świat nadal nie otrząsnął się z nienawiści do nas.
                – Ale, Malka – Miriam próbowała polemizować z nią – ani Marusia, ani Aniela
             nigdy słowem nie wspomniały o moim żydostwie. A to, że one kradną, może tylko
             dowodzić tego, że są okropnie głodne. Głód potyfusowy może przywieść człowieka
             do szaleństwa. A może po prostu mnie nie lubią i nie ma to nic wspólnego z tym,
             co ciebie tak obrusza.
                Malka niecierpliwie kręciła głową.
                – Weź, na przykład, inną rzecz. Cały lager jest pełny wyzwolonych Polaków,
             Francuzów, Czechów, Rosjan, Węgrów, Cyganów. Ale Żydzi? Wśród ocalałych
             z Bergen-Belsen oficjalnie nie ma żadnych Żydów.                     259
   256   257   258   259   260   261   262   263   264   265   266