Page 260 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 260
Marusia i Aniela także dorwały się do gramofonu. Sala często była pełna ich
gości. Lecz szybko znużyły się słuchaniem w kółko tych samych melodii.
To jak ona, Miriam, miała poradzić sobie z tym paradoksem? Z jednej strony
– węgierski nazista, który był jej wielce życzliwy, a z drugiej – dwie jej współlo-
katorki, jej obozowe siostry, które, tak samo jak ona, doszły do siebie po tyfusie,
a były tak nieżyczliwe? Widok siostrzanej więzi Marusi i Anieli był poruszający.
Ciągle szeptały między sobą, używając mieszanki języków rosyjskiego i polskiego.
Miriam była zadowolona, że nie może ich usłyszeć. Spojrzenia, jakie jej rzucały,
uśmiechając się fałszywym uśmiechem współczucia, doprowadziły jej stan
psychiczny do myśli samobójczych.
Włosy Marusi i Anieli były normalnej długości. Obie dziewczyny były pięk-
nymi przedstawicielkami swoich narodowości. Marusia miała szerokie biodra,
ciemne włosy i parę oczu, które były albo melancholijne i smutne, albo tryskały
ogniście psotnymi iskrami. Śpiewała przeciągle rosyjskie pieśni nawet wtedy,
gdy Miriam drzemała; śpiewała z takim sercem i uczuciem, że kamień by się
poruszył. Aniela była blondynką, miała bladą, mleczną cerę i parę niebieskich,
niewinnych oczu. Jej uśmiech był anielsko łagodny, a głos jej posiadał puchową
miękkość. Przywodziła Miriam na pamięć polskie wioski i wiejskie dziewczęta
z Bocianów – i sprawiała, że Miriam zadawała sobie pytanie, co ją czeka, kiedy
wróci do Polski. Bardzo chciała wierzyć, że z jakiegoś powodu te dwie cudem
ocalałe dziewczyny jej, Miriam, osobiście nie lubią. Nie mogą wprost jej znieść
– i nie ma to nic wspólnego z jej żydostwem. A może ona, Miriam, w ogóle jest
zbyt wrażliwa, jeśli chodzi o ten bolesny temat, i widzi nienawiść do Żydów nawet
tam, gdzie jej się nie uświadczy?
Przebudziła się z drzemki i ujrzała Balcię i Malkę rozmawiające szeptem
z Marusią i Anielą. Te dwie dziewczyny siedziały na pryczy i przyjaźnie uśmiechały
się do Balci, która coś im wręczała. Marusia uprzejmie jej podziękowała, wzięła
Anielę pod ramię i niespiesznie wyszła z nią z pomieszczenia.
Malka podeszła do pryczy Miriam z menażką w ręce. Zanim jeszcze zamie-
niły słowo, Miriam wyciągnęła swoją łyżkę spod poduszki i porwała menażkę
od Malki. Chciwie zanurzyła łyżkę w zupie i zaczęła pospiesznie chłeptać. Dziki
głód potyfusowy nie wiedział, co to cierpliwość. Podeszła Balcia. Wyciągnęła
kawałek chleba zawinięty w szmatkę z kieszeni. Ten chleb Miriam też połknęła
w okamgnieniu. Powstrzymała się przed zadaniem pytania, skąd pochodzą te
prezenty. Dopiero po tym, jak wyskrobała dno menażki, oblizała łyżkę i wsunęła
ją z powrotem pod poduszkę, zapytała z podejrzliwością w głosie:
– Co to za interesy macie z moimi współlokatorkami? One nie mogą mnie
zdzierżyć.
– Kto ma interesy? – Balcia udała, że nie wie o co chodzi. – I kto nie może
cię zdzierżyć?
258 – Dobrze wiesz kto. Widziałam, jak rozmawiasz z nimi szeptem.