Page 264 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 264
wargi zrobiły się czerwone, a piersi – pełne. Nie chciała być smutna. Jej spojrze-
nie odskoczyło w dal. Fikało koziołki na zielonej, zapaskudzonej trawie. Widziała
siebie biegnącą na bosaka wzdłuż szpalerów kasztanowców w alei, ku polom
za barakami mieszkalnymi, ku ogromnemu lasowi pełnemu jagód, o którym
Balcia mówiła, że jest podobny do lasu w Stefanowie, gdzie spędzało się letnie
wakacje – i ku życiu po tamtej stronie lasu.
Wróciwszy na pryczę w pomieszczeniu lazaretu, czuła się szczęśliwa jak po-
łożnica. Malka wniosła parę gałązek kwitnącej akacji w bukiecie z margarytek
i chabrów. Węgierski adiutant został odkomenderowany do przyniesienia butelki
z wodą dla kwiatków i postawienia ich na parapecie. Zapach kwitnącej akacji
przyprawiał o zawrót głowy. Co parę minut Miriam obracała wzrok ku kwiatom
i chłonęła oczami ich białoróżowe piękno.
Malka poszła. Lecz węgierski adiutant nadal tu był. Nastawił gramofon
i krzątał się po sali, mrucząc pod nosem melodie. I oto stał koło pryczy Miriam
i uśmiechał się do niej oślizgłym uśmiechem. I w ten sposób ją, seksualnie
martwą, nagle opadła nieczysta, zdradliwa żądza, by poczuć dotknięcie jego
pełnych, czerwonych ust i muskanie jego meksykańskich wąsów – na jej ustach.
Tak, to diabelskie nasienie. To wyrzutek, który wedle wszelkiego prawdopodo-
bieństwa ma niejedno na sumieniu. Niech będzie przeklęty, niech zdechnie,
on, razem ze swoim oślizgłym uśmiechem i z tymi romantycznymi pieśniami
miłosnymi, z tą słodką gramofonową muzyką, która wypełnia pomieszczenie.
Niech idzie do diabła z tym obezwładniającym błyskiem żądzy w jego gorejących
oczach! Boże, jak ona mocno go nienawidzi, i jak mocne jest jej pragnienie, by
poczuć jego żelazny uścisk wokół swojego ciała! Czy jest to pragnienie śmierci,
czy pragnienie życia? Śpiew z płyty gramofonowej skończył się, a igła drapała
po niej i drapała…
*
Obudziła się ze snu w środku nocy. Mroczny tunel, który tak często jej się
ukazywał, znów był tutaj i wsysał ją w siebie. Wierciła się na posłaniu. Zimny
pot, który wystąpił jej na ciele, sprawił, że dostała gęsiej skórki. Kiedy znów za-
padła w sen, złe obrazy zaczęły ją prześladować: krzyki, szepty i cichości, które
dźwięczały w głowie jak dzwonek alarmowy.
Mama i Wierka ciągle uciekały od niej. Wołała je, żeby przyszły jej na ratunek.
Następnie poczuła na sobie spojrzenie ojca podczas jego ostatniego pożegnania.
Próbowała uciec z ognia na Susim, drewnianym koniku jej braciszka Nońka.
Kiwała się w przód i w tył, stojąc w tym samym miejscu. Marek dotknął jej ust
zatrutym pocałunkiem. Zaś Abrasza bawił się w ciuciubabkę z nią w ciemności
spalonego lasu, a ona nie mogła go znaleźć.
Czerwonawy wagon bydlęcy, który ich wszystkich wiózł do Auschwitz, podążał
262 za nią jak tren peleryny czarnoksiężnika. Słyszała, jak koła stukają w potwornym