Page 252 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 252
dyga i rozkłada szeroko plisy swojej sukienki. Spoziera ukradkiem, czy ludzie na
okolicznych ławkach spoglądają na nią sponad gazet, którymi zasłaniają swoje
twarze, i zaczyna recytować:
Un zol wi wajt noch zajn di cajt
Fun libe un fun szolem,
Doch kumen wet, ci fri, ci szpet
Di cajt, es iz kejn cholem 202 .
Twarze ludzi na ławkach wychynęły zza gazet i przyoblekły się w głupkowate
uśmiechy. Kiedy Wierka kończy recytować, wszyscy klaszczą. Wierka rozkłada
falbanki sukienki tak, że wyglądają one jak odwrócony wachlarz, i się kłania.
Tata przyciska ją do siebie.
Zanim Wierka skończy naradę z tatą, który poemat teraz recytować dla jego
przyjemności i dla przyjemności innych słuchaczy, nagle ożywiam się i ciągnę
tatę za rękaw.
– A drzewa, tato – pytam – czy one też będą wtedy wolne i będą mogły iść,
gdzie chcą?
Wierka wybucha śmiechem. Przy całym jej talencie deklamatorskim i jej
umysłowości geniusza brakuje jej talentu do nieprzechwalania się i niewy-
śmiewania innych. Tata skrywa uśmiech w wąsach, żebym nie mogła rozpo-
znać, czy jest to uśmiech kpiarski, czy wynikający z zaskoczenia moim „ko-
micznym” pytaniem. Próbuje mi odpowiedzieć, lecz nie wiem, jaki związek
ma jego odpowiedź z tym, o co pytałam. To jest moja kara za nietrzymanie
języka za zębami.
Lecz nie tyle mam pretensje do taty, ile do Wierki. To ona przysparza mi
problemów. Na przykład, przezywa mnie złośliwie: „śpiąca królewna”, a ro-
dzice przejęli od niej nazywanie mnie tym oto prześmiewczym mianem. Ani
oni, ani Wierka nie rozumieją, że ja naprawdę jestem królewną i że tu nie
ma nic do śmiechu. W ogóle zauważyłam, że mówiąc, ludzie często wypa-
czają znaczenie słów; że mogą używać tych samych wyrażeń i za każdym
razem mieć co innego na myśli, często coś odwrotnego niż sens tego sło-
wa, jak na przykład mama, która nazywa Wierkę „paskudą”, a chce przez to
powiedzieć „śliczności”.
Teraz nie proszę nawet, żeby tata wyjaśnił mi swoją odpowiedź. Zostawiam
go i Wierkę siedzących na ławce i podskakuję w kierunku piaszczystej ścieżki,
202 I jakby daleko nie był jeszcze ten czas / Miłości i pokoju, / To przyjdzie wcześniej czy później /
Czas ten, to nie jest mrzonka. Fragment wiersza Dos naje lid Abrahama Reisena (Awrom Rajzen,
1876-1953) – pisarza, poety, dramaturga i redaktora tworzącego w języku jidysz; wyemigrował
250 do USA w 1911 r.