Page 256 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 256
Zabiera mi to dużo czasu i odkładam resztę pracy na najbliższy dzień. Lecz na-
stępnego ranka zastaję śnieżną kulę zdeformowaną lub wręcz roztopioną. A mój
pierwotny zamysł był taki, żeby zrobić całe miasto bałwanów, dużych i małych.
Porzucenie tego projektu nie wchodzi w rachubę. Z wielką werwą zrywam się
także dzisiaj i zaczynam formować wielkie kule śniegu, nie zważając na to, że
mróz szczypie mnie w palce u rąk i nóg. Obraz miasta bałwanów stoi mi przed
oczami i to dodaje mi kurażu.
Zaharowana i zasapana podnoszę głowę na chwilę i chwytam wzrokiem widok
czegoś, co z niesamowitą siłą wnika we mnie, zapierając mi dech w piersiach.
Okna na najwyższym piętrze budynku fabrycznego, bezpośrednio nad oknami
naszego mieszkania, wypluwają gęste kłęby czarnego dymu. Okno naszego
mieszkania jest otwarte i w tym oknie dostrzegam mamę zrzucającą toboły z po-
ścielą i ubraniami na zaśnieżone podwórze. Skaczę na równe nogi. Chcę rzucić
się do wejścia, lecz widok języków ognia, które buchają z okien na najwyższym
piętrze, paraliżuje mi nogi. Nie mogę ruszyć się z miejsca. Dostrzegam mamę
pokazującą się na podwórzu z Nońkiem w ramionach.
Otwieram szeroko oczy. Scena, jaką oglądam, wdziera się do wizji, jaką dopiero
co miałam przed oczami – miasta pełnego bałwanów. Szokujące okropieństwo
w zderzeniu fantazji i rzeczywistości, lodu i ognia. Ostry podmuch śniegu i dymu
uderza mnie w twarz. Przechodzi mnie dreszcz, który w końcu sprawia, że paraliż
ustępuje. Drżąc, wyrywam się z miejsca. Plączą mi się nogi, podczas gdy rzucam
się wprzód, do mamy. Łapię ją za rękę. Ona zaciska swoje palce na mojej dłoni
i ciągnie mnie ze sobą, na ulicę.
– Gwałtu! Ratunku! Pożar! – Mama wydaje dziwaczne okrzyki.
Wokół niej gromadzą się stróże i przechodnie. Oni też podnoszą larum. Jeden
stróż biegnie wezwać straż ogniową. Mama stoi z Nońkiem i ze mną i spazmuje
zagubiona, aż robi się ochrypła i głos przestaje jej służyć. Na koniec przebiega
z nami przez ulicę i wpada do bramy przeciwległej fabryki. Każe mi usiąść w ką-
cie i sadza Nońka między moimi nogami. Sama biegnie z powrotem na nasze
podwórko, gdzie wiatr wzbija kłęby dymu w powietrze.
Wszczynam głośny lament i leję łzy, nie będąc w stanie się opanować. Co za
okropność! Co za strach! I w tym oto niebezpiecznym momencie mama mnie
opuściła i zostawiła mnie samą z Nońkiem. Mama może jeszcze zostać objęta
przez płomienie i ogniowa burza pochłonie ją na zawsze.
Noniek wyrywa się z moich objęć. On też ryczy w najwyższej tonacji. Trzymam
go ze wszystkich sił. Nie wolno mi go zaniedbać, cokolwiek by się stało. Mama
powierzyła mi Nońka, zostawiła mnie samą z nim w obcej, wietrznej bramie, bo
jestem już dużą dziewczynką. Mama może jeszcze nigdy nie wrócić, a ja… oj,
a ja tak bardzo się boję.
Przyciskam Nońka mocno do mojego trzęsącego się ciała. Dzwoniąc zębami,
bąkam do niego: „Sza, nie płacz”. I robię w majtki. Dostaję ataku kaszlu i trzeba
254 czasu, żebym mogła znowu złapać oddech.