Page 244 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 244

nie wolno mi pozostawać bierną w obliczu tej niesprawiedliwości, jaka jest wobec
           mnie popełniana, tylko muszę coś robić. I istotnie coś robię.

             Jest poniedziałek po południu, wolny dzień taty. Rodzice leżą w nowym,
           podwójnym łóżku. Tata, któremu nigdy nie jest dość spania, zagląda, jak to
           ma w zwyczaju, zanim uśnie, do książki, którą trzyma opartą na piersi. Wierka
           odrabia pracę domową przy oknie. Siedzi na podłodze, używając taboretu jako
           stołu. Dwutygodniowy Noniek śpi w kołysce, która służy mu za łóżko.
             Siedzę skurczona w moim kąciku między garderobą a ścianą okienną i przy-
           glądam się im wszystkim. Jest jasne jak słońce, że jestem zbędnym elementem
           w tym ogólnym widoku rodziny, dygresją bez żadnego znaczenia. Lecz dla siebie
           samej mam największe znaczenie! Mam pełne prawo zająć z powrotem swoje
           miejsce na świecie – a ci, którzy mają zamiar odepchnąć mnie na bok, zwłaszcza
           mój brat, są złymi stworami. Gniew i rozgoryczenie buzują i wrą we mnie, a kiedy
           zaczynają kipieć, muszę się natychmiast wyładować. Zrywam but z prawej nogi
           i z całą siłą i palącym pragnieniem, żeby zniszczyć ten niesprawiedliwy świat,
           rzucam tym butem w posłanie Nońka. Nie potrzebuję żadnego brata!
             Noniek uderza w ryk. Ma to szczęście, że uniknął posłańca mojego cierpie-
           nia – buta. But wylądował na poduszce koło jego twarzy. Nic dziwnego. Jestem
           przecież jedyna w rodzinie, której szczęście nie sprzyja. Mama budzi się, lecz
           Wierka nawet nie podnosi głowy znad pracy domowej; kiedy odrabia lekcje,
           można ją wynieść z mieszkania, a ona nawet by tego nie zauważyła. Lecz tata
           wyskakuje z łóżka. Wyjmuje but z kołyski i z butem w ręce porusza kołyską przez
           chwilę, aż Noniek znów uśnie spokojnie. Mama także zasypia. Tata podchodzi
           do mnie i wkłada mi but na nogę.
             – Musisz przestać rzucać rzeczami, Miriamko – mówi do mnie szeptem,
           udając, że nie wie, iż pojął moją intencję. – Jak celujesz butem w łóżko, wiesz,
           co może się stać?
             – Wiem. – Wydaję jęk, a moje serce krwawi.
             – Musisz naprawdę być ostrożna. Takie małe dziecko ma bardzo delikatną
           skórę i miękkie kości. Najmniejsze uderzenie może – broń Boże! – zostawić znak
           na całe życie. Takie małe stworzenie jest całkiem bezbronne.
             „Ja też jestem bezbronna!” – chce mi się krzyczeć. Chcę mu powiedzieć, że
           ja też jestem małym stworzeniem i że Noniek zrobił mi krzywdę swoim przyj-
           ściem na świat. Lecz zanim zdołam wyłożyć to wszystko, tata jest z powrotem na
           łóżku, a książka znów opiera się na jego piersi i zasłania mu twarz, choć czuję,
           że obserwuje mnie z ukosa. Jestem zbyt zbolała, nie na siłach, żeby poradzić
           sobie z tym dyskomfortem w sobie, żeby dalej siedzieć w moim kąciku. Wstaję
           więc, podchodzę do łóżka i siadam koło taty. Nie mogę dłużej uciszać tej burzy,
           jaka we mnie szaleje.
             – Chciałam zabić Nońka – oświadczam mu. Łzy leją mi się ciurkiem
    242    po policzkach.
   239   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249