Page 239 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 239
aż dochodzi do zapierającego dech momentu szczytowego, kiedy wybija godzina
dwunasta – i królewna Miriam pokazawszy się nagle u podnóża „tronu”, wbiega
na najwyższe piętro.
Matka i córka padają sobie w objęcia. Z powodu silnego wybuchu uczuć
zaplątują się: Wierka – w moją halkę, a ja – w tren szlafroka Wierki. Wczepione
w siebie, staczamy się razem po schodach i „płaczemy z radości”. Najważniej-
sze, że królowa matka nie krzyczy na córkę, że jej nie słuchała, a córka nie musi
obiecywać, że więcej tego nie zrobi. A jeśli zdarzy się, że w tym oto przejmującym
momencie szczur przebiegnie wzdłuż ściany w korytarzu, a my obie wydamy dziki
kwik – wtedy sztuka otrzymuje autentyczny, przekonujący finał.
W innych sztukach z samodzielnie stworzonego przez Wierkę repertuaru
podwórko i budynek fabryczny zamieniają się w inne zakątki zaczarowanej
Nibylandii, której pełnoprawnymi obywatelkami my obie się uważamy. Nieraz
przekraczamy zupełnie barierę rzeczywistości, aż do zniesienia różnicy między
mężczyzną a kobietą, człowiekiem a zwierzęciem, obiektem ożywionym i nie-
ożywionym, lub między wcześniej a później. Zdarza się także, że, zupełnie nie-
zauważenie, każda z nas zaczyna bawić się oddzielona od drugiej we własnym
kątku, każda pochłonięta tworami własnej wyobraźni, które unoszą nas w sfery
między jawą a snem.
Pewnego razu, kiedy Wierka nie wróciła jeszcze ze szkoły, daję się ponieść
tak daleko w tym marzycielstwie mojej fantazji, podczas gdy bawię się kawał-
kiem bibuły, że muszę za to drogo zapłacić. Bardzo lubię bibułę, ten delikatny
w dotyku papier, jego cienkość i plastyczność. Siedzę na schodach w korytarzu,
targam bibułę na drobne kawałeczki i palcami zwijam w kulkę każdy kawa-
łek. Myślą i sercem jestem gdzieś w Nibylandii, gdzie grad białych perłowych
paciorków wypełnionych magicznymi perfumami pada z nieba. Po tym, jak
uzbierałam sporą kupkę zwitków na kolanach, zaczynam pomału zapychać
nimi nozdrza, żeby pozwolić tym perłom wybuchnąć w moim nosie i wypuścić
zaczarowane perfumy prosto do mojej głowy. Napycham nozdrza tak długo, aż
będą całkiem zatkane, i zamiast wdychać niebiańskie perfumy, nie wdycham
nic. Zaczynam czuć coś drapiącego i bolesnego, co atakuje głębsze sfery mojego
nosa.
Kiedy sytuacja staje się poważna, biegnę do domu do mamy z dzikim krzykiem.
Binele bierze się od razu do roboty, żeby wydostać bibułki z moich nozdrzy. Sadza
mnie między kolana i krzyczy na mnie, żebym dmuchała przez nos. Dmucham
i dmucham, ale nie wszystkie zwitki chcą wyjść. Binele próbuje zmusić je do wyj-
ścia, zatykając raz jedną dziurkę, raz drugą, podczas gdy drugą dłonią zasłania
mi usta. Duszę się, krztuszę i kręcę na wszystkie strony. Usilne starania Binele
nie przynoszą skutku. Moje nozdrza są małe, a kulki z bibuły, zdaje się, uległy
powiększeniu, podczas gdy dostały się w głębsze rejony nosa. Ledwie żywa ze
strachu, Binele szybko owija się chustą, chwyta mnie za rękę i biegnie ze mną
do felczera, pana Nowakowskiego. 237