Page 235 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 235

w głębi podwórza wybrukowanego kocimi łbami – dokładnie naprzeciwko ogrom-
             nego, czerwonego komina fabrycznego, który dzień i noc pluje czarnymi kłębami
             dymu w niebo. Kiedy wiatr wieje w kierunku mieszkania, ten dym skłębia się
             w gęstą chmurę i przeciąga przed oknami, by opaść na bruk jak gigantycznie
             wielka kwoka na jaja i siedzieć tam godzinami. W biały dzień robi się ciemno
             jak w nocy w tym zwykle jasnym mieszkaniu, niczym podczas zaćmienia słońca.
             Nocą, kiedy Binele leży w łóżku i czeka na Jankewa, czarny komin fabryczny, który
             sterczy w ciemności, staje się jakby straszącym monstrum. Wystrzeliwuje w górę
             fontanny iskier, napełniając serce okropnie dokuczliwym bólem.
                Binele zawsze lubiła Basię, gojkę od mleka. Basia jest staruszką o błękitnych
             oczach i okrągłej, brązowej twarzy pełnej zmarszczek od wiatru; reszta jej ciała
             zawsze jest okutana w masę wyświechtanych swetrów, spódnic i fartuchów.
             Basia zwykła była zachodzić do izdebki przy Nowomiejskiej i przynosić mleko
             każdego ranka, razem z prognozą pogody i ogólnymi wiadomościami z ulicy.
             Swoim głośnym szeptem budziła nas, dzieci, ze snu. W nowym mieszkaniu Binele
             przyjmuje ją każdego ranka jak odnalezioną krewną, której długo nie widziała.
             Basia przynosi jej pozdrowienia z domu przy Nowomiejskiej. Binele paple z nią
             i niechętnie ją wypuszcza.
                Binele zadaje sobie wiele trudu, żeby stłumić rozczarowanie nowym mieszka-
             niem i zapomnieć o nieprzyjemnych drobiazgach z nim związanych. Przemilcza
             swoje odczucia przed Jankewem. Na przekór – głośno zachwyca się wygodą
             i przestronnością mieszkania. Wychwala je, kiedy Rachela przychodzi w gości
             albo kiedy odwiedzają ich Cederbojmowie czy inni towarzysze. Ci jej zazdroszczą,
             tak samo jak ich dzieci zazdroszczą Wierce i mnie, że staliśmy się bogaci i mamy
             teraz obszerny dom i cały budynek z wielkim podwórzem dla siebie samych,
             żeby się bawić.

                Przez cały dzień mieszkanie chybocze się jak statek na rozszalałym morzu.
             Pasy transmisyjne i silniki syczą i brzęczą, warczą i hałasują bez ustanku. Na-
             stępnie, kiedy dzień pracy się skończy, zostajemy Binele i my, jej córki, razem ze
             szczurami, jedynymi żywymi stworzeniami na całym podwórzu, bo nawet stróż
             mieszka w sąsiednim budynku. Binele nie może się już przechwalać, że nie wie,
             co to strach. Sama z nami – w ponurej ciszy, jaka nas otacza, z tym kominem
             w oknie, z którego pyska buchają kłęby dymu, a iskry skaczą bezszelestnie ku
             niebu – oswaja się ze wszystkimi niuansami, ze wszystkimi odcieniami lęku.
             Częstokroć, kiedy budzę się w środku nocy, widzę sylwetkę mamy na tle czar-
             nego okna, jakby mama była nim obramowana, i wychwytuję jej mamrotanie:
             „Oj, Jankewie, czemu nie przychodzisz?”.
                Bardziej niż kiedykolwiek przedtem Binele szuka teraz możliwości, żeby wy-
             rwać się z domu. Od czasu do czasu chodzi zobaczyć się z Jankewem na jakimś
             zebraniu albo udaje się na spotkanie organizacji kobiecej JAF. „Ciocia” Cypora,
             która znów jest „porządna od stóp do głów” i pracuje jako służąca w zamożnym   233
   230   231   232   233   234   235   236   237   238   239   240