Page 238 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 238
po drodze koronę z głowy – lecz nie świadomość roli, jaką odgrywa. Fakt, że
trochę się potłukła i że jest bliższa płaczu niż śmiechu, powiększa napięcie
dramatyczne sztuki. Popłakując, wspina się z powrotem na najwyższy stopień
najwyższego piętra i znów kroczy tam i z powrotem. Chwyta się za koronowaną
głowę, załamuje ręce i znów patrzy na nieistniejący zegarek ozdobiony drogimi
kamieniami, które migoczą niewidzialnie na ręce.
Przyczyną rozpaczy królowej jest to, że jej jedyna ukochana córka, królewna
Miriam, druga bohaterka tego dramatu, poszła zbierać wspaniałe kwiaty i jesz-
cze nie wróciła. Z całą pewnością królewna nie posłuchała mamy, przestróg
jej królewskiej mości, i zapomniała, o czym ona przestrzegała, żeby tego nie
robić: opuściła królewskie ogrody przez ukrytą furtkę w płocie, który wyznacza
granicę Nibylandii. Zabłądziła z pewnością w ciemnym lesie, po drugiej stronie
królestwa. I to jest powód, dlaczego królowa matka spogląda wciąż na nieist-
niejący zegarek na ręce.
„Już pierwsza godzina, a mojej córki wciąż nie ma” – deklamuje rozdziera-
jącym serce głosem. Parę minut później powtarza: „Już druga, a mojej córki
wciąż nie ma”. Itd, itp.
Podczas gdy ta oto tragiczna scena toczy się dalej, łamiąc serce jej majestatu
królowej na coraz mniejsze kawałeczki, na piętrze poniżej królewna Miriam – ubra-
na w starą halkę Binele, w swojej własnej papierowej koronie, którą zachowała
z ostatnich urodzin, na pomarańczowej jak marchewka głowie – pochłonięta jest
wykonywaniem własnej roli. Całym sercem oddaje się awanturniczym przygodom
zagubionej córki w ciemnym, lecz interesującym lesie. Wędruje wzdłuż długiej
ścieżki, która wygląda jak mroczny korytarz fabryki tekstylnej. Bardzo przejęta,
wykonuje taniec nieszczęśliwie zagubionej dziewczynki – a jak słodki jest smu-
tek, kiedy wiadomo z całą pewnością, że za kryjącymi się w mroku drzwiami na
końcu ciemnego korytarza siedzi prawdziwa mama w jasnym pokoju! I kiedy
tańczy, przysuwa się królewna do poręczy i spoziera ukradkiem na najwyższe
piętro, żeby zobaczyć, czy królowa matka nie bierze tej sprawy zbyt lekko i czy
jest dostatecznie zrozpaczona w swoim cierpieniu.
To samo robi też jej majestat królowa. Ukradkiem spogląda przez poręcz,
żeby zobaczyć, czy jej córka cierpi zadawalająco, jak powinna cierpieć w swojej
sytuacji zagubienia i opuszczenia.
Wreszcie, pokonane przez fizyczne i psychiczne zmęczenie, nogi królowej
matki i jej córki, królewny, zaczynają boleć, głównie z powodu monotonii przed
punktem kulminacyjnym. Każda z nich siada: królowa u góry, na swoim „tronie”,
a córka poniżej, na „kamieniu”. Królowa rzuca spojrzenie na swój nieistniejący
zegarek na ręce. „Już dziewiąta, a mojej córki wciąż nie ma” – deklamuje. Teraz
godziny biegną bardzo szybko i znów mówi: „Już dziesiąta…”.
Sztuka nie posiada żadnego innego tekstu. Jej ciężar gatunkowy polega na
odegraniu, bezsłownie i dramatycznie, tragedii, jaka rozgrywa się w duszach
236 bohaterek. „Godziny” biegną. Napięcie dramatyczne rośnie z minuty na minutę,