Page 224 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 224

domu, Binele czeka na niego. Może nie uśpiła jeszcze dzieci, żeby go zobaczyły,
           zanim pójdą spać. Nie widział ich przez cały dzień. Nie, prawdopodobnie je uśpiła.
           One potrzebują snu. Przekaże jej dobre wiadomości na temat szkoły. Omówi z nią
           może propozycję pana Terkeltojba. Odkładał powiedzenie jej o tym, zanim sam
           nie postanowi, co robić. Lecz nie może iść do domu taki nabuzowany.
             Udaje się w kierunku Capri. Kiedy podchodzi do frontu restauracji, patrzy
           przez oświetlone okna i przygląda się kelnerom, którzy żeglują między stołami
           z tacami na rękach. Widzi siebie ubranego w kelnerski uniform, składający
           się z czarnych spodni i białej marynarki. Musi stać się jednym z nich i uwolnić
           się od przesiadywania całymi dniami przy warsztacie tkackim, z kończynami
           sztywnymi, zbolałym karkiem, chciejstwami niesionymi na falach monotonnych
           myśli gdzieś w nieokreślone światy. Tkactwo to otępiający, izolujący sposób
           uczestnictwa w życiu. Jako kelner przebywać będzie wśród ludzi, w paplaninie
           przeżuwających ust i trzaskaniu garnkami – i wejdzie w aktywny kontakt z nowym
           otoczeniem, z tym oto innym światem, którego nienawidzi, który ma w pogardzie,
           a jednak chętnie się go nauczy. A co najważniejsze: bardzo chce mieć dobre
           zarobki. Miałby więcej szacunku do siebie, gdyby Binele mogła zrezygnować
           z pracy w fabryce i mogła oddać się wychowaniu dzieci. Dziewczynki rosną jak
           na drożdżach. Izba na czwartym piętrze jest tak ciasna, że ledwo można się
           ruszyć. Latem trzeba przez cały dzień otwierać drzwi, tak cuchnące robi się
           powietrze w środku. Kiedy będzie mieć możliwość urządzenia swojej rodziny
           w wygodnym mieszkaniu?
             Myśl o Poli ciągle go prześladuje, lecz pozostaje gdzieś w nim jako nierucho-
           my obraz, który mu już nie zagraża i już go nie niepokoi. Jakaś parka wychodzi
           z Capri. Jankew rozpoznaje pana Terkeltojba; blond dama drobi krok wsparta na
           jego ramieniu. Zajęci sobą, śmieją się głośno i udają w kierunku lokalu nocnego
           Tabarin  po drugiej stronie ulicy.
                 179
             Kiedy Jankew przychodzi do domu, dzieci już śpią. Binele wita go z wyrzutem.
             – Jak ojciec może wytrzymać i nie widzieć dzieci przez cały dzień? Jaki z cie-
           bie jest ojciec?
             Miał zamiar wziąć ją w objęcia, wycałować ją i kochać się z nią. Za każdym
           razem kiedy widzi Czarną Damę lub myśli o niej, sprawia Binele mały prezent albo
           obcuje z nią cieleśnie. Ona, ze swej strony, oczekuje, że dziś wieczorem, niezależ-
           nie od tego, że pogniewała się na niego, rzeczywiście weźmie ją w ramiona, jak
           czyni to zazwyczaj. Lecz zamiast tego Jankew nalewa miskę zimnej wody, rozbiera
           się i myje się długo. Binele przygląda mu się z boku, potem podchodzi do niego.
             – Jankewie, co się stało? – pyta strapiona. On obraca głowę, żeby jej powiedzieć
           o propozycji Terkeltojba. Lecz jakoś nie jest jeszcze na to gotowy. Ona patrzy na


    222    179   Tabarin – lokal z dansingiem mieścił się przy ul. Narutowicza 20, w budynku filharmonii.
   219   220   221   222   223   224   225   226   227   228   229