Page 222 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 222

Pewien członek komitetu szkolnego nadchodzi z mieszkania Lichtensztajna
           i wpada do Muzy z dobrą nowiną: Lichtensztajn jest z powrotem i dopiero co
           rozmawiał z Baruchem Wajskopem przez telefon. Baruch naprawdę obiecał so-
           lidne dofinansowanie i podjął się uczynić wszystko, co w jego mocy, żeby szkoła
           przetrwała te trudne czasy. Publika w Muzie bije brawo. Jankew uderza łyżeczką
           w szklankę i śpiewa na cały głos. Następnie skacze na równe nogi i, wzywając
           zgromadzonych, by się przyłączyli, rzuca się do tańca. Odsuwają stoliki pod
           ścianę. Jankew bierze Binele za rękę i razem z resztą publiki, która trzyma się
           za ręce, uderzają w chasydzko-bundowski tan, w takt najbardziej porywających
           pieśni rewolucyjnych, które wyśpiewują najgłośniej, jak się da. Nie ma miejsca,
           by się ruszyć, hopsają więc mniej więcej w tym samym miejscu, wpadając jeden
           na drugiego, ze śmiechem i radosnymi okrzykami. Zalman stoi przy bufecie obok
           Hanki z dzieckiem. Wlepiają wzrok w radosną publikę, zbici z tropu i zagubieni.
             Binele i Balcia zaglądają do izby na zapleczu, żeby zamienić słowo z chorą
           Klarą. Hanka wchodzi za nimi. Kładzie małą Sorkę do łóżka naprzeciwko Klary.
           Klara prześwieca spośród poduszek w swojej białej koszuli nocnej. Jej włosy
           splecione w długi warkocz poruszają się w górę i w dół wraz z jej ciężkim od-
           dechem jak żywy, brązowy wąż. Wygląda blado-przeźroczyście, a jej uroda jest
           porażająca, nieziemska. Wielkie oczy w ciemnej oprawie płoną tajemniczym
           światłem. Uśmiecha się blado i mówi do Binele i Balci chrapliwym, słabym głosem:
              – Śpiew i zabawa w ogóle mi nie przeszkadzają. Przeciwnie. Ta wesołość
           w lokalu dobrze mi robi. Jestem bardzo zadowolona, że szkoła ma zapewnione
           finansowanie na jakiś czas… Czuję się o wiele lepiej. Może jutro wstanę z łóżka.

                                           *

             Lato minęło. W pewien łagodny wieczór Jankew wraca zadowolony do domu
           z ważnego posiedzenia komitetu szkolnego. Szkoły mają wystarczające fundusze,
           żeby rozpocząć nowy rok szkolny. Czuje się świątecznie, zwycięsko.
             Kiedy tak maszeruje radosny przed siebie, zaczyna mu się naraz wydawać, że
           taksówka z dwoma pasażerami jedzie za nim wzdłuż przeciwległego chodnika.
           Co więcej, przychodzi mu do głowy, że ciągnie za sobą policyjnych szpicli. Lecz
           kiedy przystaje na rogu ulicy, taksówka zatrzymuje się i jakiś wyglądający na
           Żyda chłopak wyskakuje z niej i przebiega przez jezdnię. Chłopak podchodzi do
           Jankewa, zdejmuje czapkę i pyta grzecznie po polsku:
             – Przepraszam, czy pan Polin?
             Jankew potakuje głową. Chłopak wyjmuje różową kopertę z kieszeni i wręcza
           ją Jankewowi. Rzuca szybkie „do widzenia” i biegnie z powrotem do auta, które
           znika od razu w bocznej ulicy.
             Jankew rzuca spojrzenie na kopertę w swojej ręce i od razu wie, jakie jest jej
           pochodzenie. Wchodzi do najbliższej bramy, staje pod lampą na ścianie. Dyszy
    220    histerycznie. Ręka trzęsie mu się tak, że otwierając kopertę, urywa też kawałek
   217   218   219   220   221   222   223   224   225   226   227