Page 220 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 220

– Polin. Jankew Polin. – Zmieszany Jankew potrząsa rękę pana Terkeltojba
           i mamrocze szybko: – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, panie Terkeltojb,
           przyjdę jutro. – Kłania się i wybiega z restauracji.
             Wyszedłszy na ulicę, ledwo zdążył się pozbierać, gdy spostrzegł, że jakaś
           smukła, elegancko ubrana młoda dama, która dopiero co wysiadła z dorożki,
           idzie z naprzeciwka. Zaskoczeni niespodziewanym spotkaniem, przystają bardzo
           blisko siebie i przyglądają się sobie, jakby ta druga osoba była tak ogromna,
           że nie dawała się objąć wzrokiem. Po chwili Pola wyciąga do Jankewa rękę
           w rękawiczce.
             – Jak się masz? – pyta po polsku.
             Ten gapi się na jej twarz, która blada wyziera spod kapelusza z wielkim ron-
           dem – i ledwo ją widzi. Kręci mu się w głowie od perfum, których zapach niesie
           się do jego nozdrzy z futrzanego kołnierza wokół jej szyi. Łapie się na tym, że nie
           odpowiedział jeszcze na jej pytanie i wciąż trzyma jej rękę w rękawiczce w swo-
           jej ręce. Jej cienkie, delikatne palce układają się w jego dłoni jak w gnieździe.
           Ciężkie brzemię przeszłości jakże jest wciąż żywe w tejże chwili! Jak niewiele
           ten uścisk ręki, podobnie jak uścisk Barucha, zmienił się w dotyku! Dokładnie
           jakby Jankew dzierżył nadal tę małą rączkę gimnazjalistki, którą spotkał całą
           wieczność temu – mimo że nie było nic dziewczęcego w spojrzeniu tych czarnych
           oczu, które przeszywają go na wskroś, ostro i po kobiecemu uwodzicielsko.
             – Cieszę się, że cię spotkałam – odzywa się w końcu ona, wyciąga dłoń z jego
           ręki i odwróciwszy się do niego, wchodzi do restauracji.
             Jankew rusza biegiem po chodniku, na którym wciąż pełno jest kałuż po
           deszczu. W głowie mu szumi, twarz płonie. Coś ściska za serce. Jak niezgrabnie
           zachował się wobec Poli, Barucha i Terkeltojba! Co powinien zrobić? Wrócić do
           Capri, spotkać się z Terkeltojbem w sprawie posady i dać się przygotowywać do
           kelnerowania? Nie ma wątpliwości, że dzięki znajomości z Baruchem Terkeltojb
           przyjmie go do pracy. Czy lepiej posłać to do diabła? Ulica Piotrkowska to nie
           jego świat. To świat, który potrafi upokorzyć, gdzie można niepostrzeżenie zostać
           pokaranym i skorumpowanym. Lecz na zarobki w Capri nie można machnąć ręką.
           Kelnerzy dostają spore napiwki od klientów takich jak Baruch Wajskop. Czy ma
           jednak wystawić się na poniżenie w postaci brania napiwków od Barucha lub
           od Poli czy od innych gości, bogaczy, wyniosłych i obojętnych, którzy żyją jak
           pączki w maśle, żrą przy stołach w Capri – podczas gdy dziesiątki tysięcy bezro-
           botnych, głodnych ludzi wiedzie nędzny żywot w bocznych uliczkach i zaułkach?
           I znów: czy on, Jankew, posiada wewnętrzną siłę, żeby regularnie spotykać się
           z Baruchem lub z Polą, zachowując szacunek dla siebie i wewnętrzny spokój?
           Już teraz czuje się poniżony, zanim przyszło co do czego. Nie czuł się tak podle
           od dłuższego czasu.
             Jakiś głos wewnątrz niego próbuje go przekonać, że jedyna droga odzyskania
           godności osobistej prowadzi właśnie tędy; że człowiek powinien mieć odwagę
    218    stanąć twarzą w twarz z tym, co go przeraża, a nie uciekać od tego, jak to zwykle
   215   216   217   218   219   220   221   222   223   224   225