Page 221 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 221

robi się w obliczu czyhającego niebezpieczeństwa. Musi przyjąć propozycję
             Terkeltojba – po prostu dlatego, że zarobki będą dobre.
                W domu Wowa już czeka na niego i na wiadomości, jakie ma przynieść.
                – Ile ci obiecał? – chce od razu wiedzieć Wowa.
                – Obiecał… obiecał dofinansowanie – jąka się Jankew.
                – Ale ile, pytam ciebie.
                – Nie pytałem go. – Jankew wzrusza ramionami.
                – Nie spytałeś go o najważniejszą rzecz? A pomoże nam z kampanią?
                – Powiedział, że zobaczy, co może zrobić.
                Wowa wyzywa Jankewa, że ma fiu-bździu w głowie. Binele wyczuła od razu,
             że nerwy Jankewa są napięte jak postronki. Bierze Wowę pod ramię i prosi go
             przyjaźnie:
                – Sza, nie róbmy tyle gwałtu. Sąsiedzi jeszcze pomyślą, że tłukę się z Jan-
             kewem. I dzieciom nie dajesz spać, Wowa. To przecież nie koniec świata. Nie
             zamkniemy szkół, Wowa, nigdy w życiu! I chodź, zejdziemy do Muzy. Wypije się
             szklaneczkę herbaty z makowcem!
                Łapie chustkę, całuje córki i wyciągnąwszy Wowę i Jankewa z mieszkania,
             zamyka drzwi. Zanim zejdą po schodach, puka do drzwi Racheli, daje jej klucz
             i prosi, żeby rzuciła okiem na dzieci.

                Muzę od razu zapełniają członkowie komitetu szkolnego, po których posłał
             Wowa. Stali klienci Zalmana Fidlera też siedzą w lokalu. I jakaś nowa klientka
             uwija się niczym gospodyni przy stolikach, serwując herbatę z makowcem i mio-
             downikiem: Cypora, uwolniona i odświeżona. Szechina rozpromienia jej oblicze,
             kiedy obejmuje za szyję Binele. Mojsze Sokrates, ubrany w wyświechtaną, czarną
             rubaszkę, w wysokich butach na nogach, również kręci się z wielką powagą przy
             stolikach i rozdaje ostatnie wydanie „Bezem”, skromnego wydawnictwa Zalmana
             Fidlera „dla Nowych Prądów w Literaturze, Sztuce, Filozofii, Polityce i Proble-
             matyce Społecznej”; to żurnalik, gdzie prace odrzucane przez inne magazyny
             znajdują dla siebie ciepły kąt. Zalman sam stoi za kantorkiem rozkojarzony,
             wyobcowany. Wczoraj dowiedział się, że jego żona Klara cierpi na galopujące
             suchoty. Jako człowiek, który uparcie chroni swoją prywatność, Zalman nikomu
             nie powierzył tej wstrząsającej nowiny. Przeraża go wystawianie siebie i swojej
             rodziny na ludzką litość. Towarzyszka Hanka, najbliższa przyjaciółka Klary, jest
             jedyną osobą, która zna prawdę.

                Hanka stoi w drzwiach, które prowadzą do prywatnego mieszkania Fidlerów, i trzy-
             ma Sorkę, ubraną w długą nocną koszulinę, za rękę. Hanka nie spuszcza z Jankewa
             wzroku wodnistych, zaczerwienionych od płaczu i pełnych bólu oczu. Za każdym razem,
             kiedy jego wzrok spotyka się z jej wzrokiem, bierze łyk ze swojej szklanki, w której
             widzi oczy Poli Wajskop łypiące na niego z rubinowoczerwonej herbaty. Jakby wzrok
             tych dwóch kobiet go upoił, robi się coraz bardziej rozmowny i hałaśliwie wesoły.  219
   216   217   218   219   220   221   222   223   224   225   226