Page 217 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 217
Z Lichtensztajnem Baruch nigdy nie wdaje się w żadne utarczki, jak zwykł to
był robić z Jankewem. Z Lichtensztajnem utrzymuje Baruch wynikający z szacun-
ku przyjazny dystans, podczas gdy z Jankewem przyjaźń była intymna, liryczna,
zakorzeniona w romantyzmie młodości. Ich sprzeczki przypominały sprzeczki
zakochanych; dotykały duszy. Z taką przyjaźnią Baruch nie spotkał się więcej
w swoim życiu.
Możliwe więc, że częściowo także dzięki temu, iż Baruch nadal żywi dla Jan-
kewa ciepłe uczucia w swoim sercu, nikt nie może uzyskać od Barucha takich
wysokich dotacji dla instytucji kulturalnych swojej partii, jak Lichtensztajn. Lecz
Lichtensztajna nie ma teraz w mieście, a sytuacja szkół stała się tak krytyczna,
że rozpoczęcie roku szkolnego po wakacjach stoi pod wielkim znakiem zapytania.
I stało się tak, że Malka wygrała kłótnię z Wierką i ze mną. W tę samą so-
botę wieczorem, po nieudanym spacerze w Parku Kolejowym, Wowa zachodzi
do nas na górę z ostatecznym postanowieniem komitetu partyjnego, że Jankew
zostaje oficjalnym przedstawicielem partii wyznaczonym do spotkania się z Ba-
ruchem i nakłonienia go do udzielenia natychmiastowego i znaczącego wsparcia
finansowego, jak również włączenia się do kampanii na rzecz żydowskich szkół
ludowych. Tymczasem wystosowano telegram do Lichtensztajna, żeby go poin-
formować o sytuacji.
– Mamy to! – triumfuje Wowa. – Nie idziesz do niego jako osoba prywatna,
tylko jako wysłannik społeczności! – I Jankew nie ma innego wyjścia, jak pod-
porządkować się tej decyzji.
W najbliższy wtorek wieczorem Jankew stroi się w sobotni garnitur i białą
koszulę z krawatem, po czym zakłada żółte getry na buty. Wybiera się do Ca-
pri, gdzie mu powiedziano, że na pewno spotka Barucha. Przez całą drogę na
miejsce nie może mu wyjść z głowy dzień jego ślubu, kiedy spotkał się tam oko
w oko z Polą Wajskop i powalił jakiegoś ślepego żebraka. Później jeszcze kilka
razy zachodził do Capri do pana Terkeltojba, w związku z obietnicą otrzymania
zatrudnienia w restauracji. Pan Terkeltojb zawsze odsyłał go, by przyszedł za
jakiś czas. Jankew przychodził więc za jakiś czas, lecz nic z tego nie wynikało.
Dzień był deszczowy, a przed nocą rozszalała się letnia burza. Grzmi i się
błyska. Teraz, mimo że przestało padać, tłum konsumentów siedzi w środku,
a nie w ogródku. Gdy tylko Jankew stawia nogę w jasno oświetlonej sali, pełnej
elegancko ubranych gości przy nakrytych białymi obrusami stołach, i z bólem
serca zaczyna posuwać się do przodu ciasnym przejściem między zajętymi ław-
kami, dostrzega od razu zwalistego pana Terkeltojba zbliżającego się we fraku.
Nie wiedząc po co i na co, Jankew jakby z przyzwyczajenia zamierza zapytać go
o obiecaną posadę, ot tak, żeby tymczasem zdołać zebrać się w sobie i rozejrzeć
wokół, czy Baruch siedzi gdzieś w restauracji i czy jest z nim Pola.
Naraz jego wzrok spotyka się ze wzrokiem Barucha. Siedzi sam, przy naroż-
nym stoliku nakrytym dla dwóch osób, jakby czekał na kogoś. To nie jest ten
sam Baruch, którego Jankew spotkał po raz pierwszy w czasie wojny w sztiblu 215